Wychowanka szefa Instytutu w Paryżu || Nocny łowca || 21 lat
Jej wygląd jest nieadekwatny do jej charakteru. Poluje na demony, choć czasami sama wygląda, jakby była jednym z nich. Uwielbia wymachiwać mieczem, nawet jeśli sytuacja tego nie wymaga. A jeszcze bardziej lubi rzucanie nożami, choć niekoniecznie przepada za szukaniem ich i wyciąganiem z ciał poległych przeciwników. Została wychowana przez szefa Instytutu w Paryżu, który wpoił jej, że najważniejsza jest walka; nieważne z kim i z czym. I chociaż nie rozumie dlaczego , że najlepiej nigdy jej nie rozpieszczało. I chociaż powinna zabijać wszystkich Podziemnych, to czasami specjalnie się zawaha, pozwalając uciec istocie. Przecież nie wszyscy Podziemni są źli, tak samo, jak nie wszyscy Nocni Łowcy są dobrzy.
Lubi dziwnie i dobrze wyglądać. O wiele pewniej czuje się na wysokich obcasach niż w płaskich trampkach. Nie rozstaje się z długą bransoletką, która zamienia się w bicz bądź laskę, bo niejednokrotnie uratowała jej życie.
Ogólnie dobra z niej dziewczyna. Tylko czuje się nieco pomięta, odkąd jej parabatai założyła własną rodzinę i obecnie jest zajęta opieką nad kilkutygodniowym (wrzeszczącym) dzieckiem.
Alexandra, która właśnie siedziała na wysokim murku przed Instytutem, zamachała nogami. Czekała na resztę załogi, która tego wieczoru strasznie się obijała. Mieli iść jakieś piętnaście minut temu, tymczasem część osób nawet nie była odpowiednio ubrana. Po raz pierwszy, od bardzo dawna, to ona była pierwsza i czekała na całą resztę. Zazwyczaj było na odwrót. Nim odpowiednio się przygotowała, ubrała i upewniła, że wszystko wzięła, to mijały wieki.
OdpowiedzUsuń— W końcu — mruknęła pod nosem, kiedy zauważyła, jak pozostali wychodzą z budynku. Zgrabnie zeskoczyła z murku, uważając aby nie zrobić sobie krzywdy.
Nieco się zasmuciła, kiedy wśród Nocnych nie odnalazła swojej parabatai, która – jak zwykle – musiała zostać i zająć się swoim dzieciakiem. Alex niby to rozumiała, ale niekoniecznie ten fakt w pełni potrafiła zaakceptować. Przepełniona irytacją, kopnęła niewielki kamyk, który potoczył się wprost pod nogi jakiegoś chłopca. Ten spojrzał na niego zdziwiony, a Alexa, ciesząc się, że chłopiec jej nie widzi, pokazała mu jeszcze język i dopiero wtedy ruszyła za resztą.
W drodze do klubu opracowali cały plan. Jego założenia były proste. Wpadają, zabijają wstrętnego wampira i wracają do siebie. Nic trudnego i skomplikowanego.
Tak jej się przynajmniej wydawało.
Jeszcze do niedawna sama wkręciłaby się w tłum tańczących osób. Jednak teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Taniec, ocieranie się ciałem o obcych ludzi… Nie. Stanowczo wolała pozostać w swoim cieniu i jedynie uważnie obserwować otoczenie.
Stała z boku, dzięki czemu przechodzący Przyziemni na nią nie wpadali. Co było bardzo możliwe, skoro nawet jej nie widzieli. Niektórzy mieli zabawne miny, kiedy przypadkiem zahaczyli, a nie mieli pojęcia o co.
Ziewnęła cicho, z nudy, ponieważ nie działo się nic godnego uwagi. Dopiero po chwili, kiedy krzyczący tłum nagle i z nieznanych jej powodów, zaczął pchać się w kierunku wyjścia ewakuacyjnego, stwierdziła, że coś jest nie tak. Wiedziona pewną intuicją, ruszyła w sam środek tego zamieszana. Gdzieś w połowie drogi ujawniła się, a zdziwiony wzrok ludzi wciąż był dla niej bezcenny.
— Co się stało, do jasnej cholery?! — wrzasnęła, kiedy spotkała na swojej drodze Chrisa, który był odpowiedzialny za cały ten plan.
— Było ich więcej. Sprawdź, czy nie ma rannych i pomóż reszcie opuścić budynek. Wampiry polują nie tylko na nas, ale także i na nich — odpowiedział. Blondynka wywróciła oczami i rozejrzała się wkoło. Odwróciła się na pięcie i odeszła, aby spełnić polecenie mężczyzny. Na szczęście ludzie sami sobie świetnie radzili i grzecznie kierowali się w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Niektórzy trochę wolniej, niektórzy trochę szybciej, a niektórzy rozpychali się, jakby tylko ich życie było ważne.
Westchnęła, wyraźnie tym faktem uradowana. Chciała odejść i pomóc w polowaniu na wampiry, kiedy jej wzrok przykuł pewien mężczyzna. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, dlatego na początku go pominęła. Jednak, kiedy uważniej się mu przyjrzała, dostrzegła, że krwawił. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Pospiesznie do niego podeszła. Jednocześnie wciąż się rozglądała, w obawie, że atak nadejdzie z któreś ze stron.
— Nie zdawaj pytań i daj mi rękę. Pomogę ci się stąd wydostać — powiedziała, wyciągając rękę, na której nie miała swojej bransolety, w jego stronę. — No już, bo czasu za dużo, to by nie mamy.
Z reguły to oni przychodzili do niego. Mała kawiarenka w paryskim centrum stała się przez długie lata sferą neutralną, gdzie Podziemny przechadzali się, żeby załatwić swoje sprawy. Szczęśliwie nie na tyle regularnie lub głośno, żeby jakikolwiek Nefilim zdążył się zorientować – czasem przecież, rzadko, bo rzadko, ale zawsze, ich też tu widywał, choć raczej przelotem. I zdecydowanie nieświadomie. Choć trzeba przyznać, że kilka wampirów zostało już częścią jego stałej klienteli, nawet mimo tego, że nie oferował krwistych dodatków, żeby niepotrzebnie nie zwiększać szansy na zostanie wykrytym. No, z tej też przyczyny wilkołaki widywał coraz rzadziej, więc musiał otworzyć kawiarenkę także w godzinach późnonocnych, jeśli chciał się utrzymać.
UsuńTym razem jednak Lou zaprosiła go do nich. „Będziemy tańczyć do rana,” obiecała z tym prowokującym uśmiechem, który tak u niej lubił. „Tylko Dzieci Nocy i trochę Przyziemnych. Wzbudzisz sensację.” Upierała się, że nikt na pewno się nie obrazi, w końcu jest nieco jednak kojarzony. I chociaż doskonale widział w tym coś, co mu przeszkadzało, jako że nie potrafił tego nazwać, w końcu zgodził się z nią pójść. I fakt, że kilkakrotnie niemal wyssano z niego krew, okazał się naprawdę najmniej problematyczną częścią wieczoru. (Tym bardziej, że wcale chętnie zobaczyłby, jak reagują wampirze ciała na krew czarowników, bo dotychczas słyszał tylko opowieści na ten temat. Wampiry zresztą też, i pewnie tylko dlatego nigdy nie było mu dane się przekonać.)
Kiedy zobaczył pierwszego Nefilim, chyba uświadomił sobie, o co takiego chodziło. Zaklął pod nosem, zły, że nie zadał sobie trudu wzniesienia barier, ale teraz było na to zdecydowanie za późno. Szturchnął Lou, żeby pokazać jej, kto się zbliża, a jej oczy rozszerzyły się. Bez słowa poleciała na drugą stronę klubu, a on przygryzł wargę i ruszył za nią niechętnie, co rusz zerkając na Nefilim. Spotkał się z jednym z nich wzrokiem, ale zaraz spłynął spojrzeniem po tłumie. Szukali kogoś – ale kogo? Lou pewnie doskonale wiedziała, o kogo chodzi i tylko dlatego tak wyleciała. Wreszcie ja dogonił, przy przeciwległej ścianie, rozmawiającą z jakimś wampirem, który z rzadka pojawiał się w kawiarence i który wyglądał na niepełnoletniego. Lou wydawała się całą sytuacją, w przeciwieństwie do chłopaka, bardzo zaaferowana.
– Myślisz, że mi zagrażają? – powiedział pogardliwie, a Tristan syknął. Oczywiście, że ci zagrażają, idioto, chciał powiedzieć, ale powściągnął język, ponieważ nie miał przecież pojęcia, ile lat ma w rzeczywistości. A gdyby jednak wampir miał przeżyć, Tristan wolał nie robić sobie zbędnych wrogów. – Patrz na to – powiedział z półuśmiechem i chwycił jedną Przyziemną, która akurat przechodziła obok, po czym wysunął kły i zanim Lou zdążyła cokolwiek zrobić, wbił kły w niewinną dziewczynę. Lou próbowała oderwać, ale czarownik nie zamierzał pomóc. Nie był samobójcą.
– Louanne – rzadko zwracał się do niej pełnym imieniem. Ale zwracało jej uwagę. Teraz też spojrzała na niego, o wściekłym spojrzeniu. – Zostaw go. Uciekajmy.
W tej samej chwili młodociany wampir oderwał się od śmiertelniczki z prychnięciem i rzucił jej bezwładnym ciałem o ziemię. Po okolicy poniósł się krzyk, a Nefilim – nagle okazało się, że było ich więcej – natychmiast znaleźli się przy nich. Tristan odskoczył w pierwszym odruchu, kiedy dzieciak pokazał kły i zdecydowanie nie wyglądał dziecięco. Lou też została przy nim. Nagle Nefilim rzucili się na ich parkę i okazało się, że nie tylko ich było więcej, niż się początkowo zdawało. Śmiertelnicy rojący się przy wyjściu oddzielili się wyraźnie od Dzieci Nocy, które poleciały na pomoc członkom swojego klanu. Tristan zaś wycofał się pod ścianę, także w okolice wejścia, a jednak odstając nieco od tłumu. Jakiś Nefilim zwrócił się w jego stronę, sama Lilith wie w jakim celu, ale Lou także to zauważyła. Przeskoczyła przez chaotyczną walką w stronę czarownika i zaatakowała, zdawałoby się, celnie i zabójczo.
Tristan w ostatniej chwili zauważył trzymany przez Nefilim sztylet i zadziałał impulsywnie. Wyrwał go wojowniczce przy pomocy magii, a wtedy Lou zadała ostateczny cios. Pech chciał, że ktoś zauważył chyba jego użytkowanie magii, nawet tak drobne – pewnie, cholera, parabatai. On zaś nie zauważył, że ktoś zauważył. Zorientował się dopiero w chwili, w której jego ramię przeszyło serafickie ostrze, a on zaklął. Już chyba chciał coś zakrzyknąć, ale krótkie zaklęcie uciszyło go, a Lou pozbawiła życia.
UsuńTristan wyjął broń z ramienia i odrzucił na ziemię. Odetchnął ciężko, wycofując się, ale krwawił. Potrzebował chwili na zaklęcia uzdrawiające – chwili i bezpiecznego terenu. To jest, pozbawionego Nefilim. Ledwo to pomyślał, kolejny Nefilim zbliżył się do niego. Już chciał rzucać kolejne zaklęcie, ale zauważył, że kobieta, która do niego podeszła, rozgląda się. Jakby to on był zagrożony. Na jej słowa zawahał się moment, ale przecież teraz nie było sensu grania w jakieś gierki. Musiała być autentycznie przekonana, że to zwykły Przyziemny. Chwycił więc jej dłoń i uśmiechnął się z wdzięcznością. Lou znów na niego zerknęła, ale on rzucił jej tylko porozumiewawcze spojrzenie i uciekł wzrokiem.
– Dziękuję – powiedział tylko i ruszył za nią.
Alexa powinna się nauczyć, że jeśli Nefilim mówią, że będzie to prosta sprawa to załatwienia, to tak nigdy nie będzie. Niejednokrotnie się o tym przekonywała, a mimo wszystko wciąż naiwnie wierzyła, że być może tym razem będzie inaczej i to rzeczywiście będzie prosta sprawa.
OdpowiedzUsuńZamieszanie, którego właśnie była świadkiem, tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że znów jej naiwność wzięła górę. W duchu obiecała sobie, że przy następnym posiedzeniu w Instytucie wystąpi w prośbą o lepsze nazewnictwo poszczególnych akcji. Albo chociaż o to, aby nigdy nie mówili, że coś będzie proste. Nawet jeśli takie z pozoru się wydaje.
Całe to zamieszanie było jej bardzo nie na rękę. Ludzie za bardzo panikowali. A kiedy panikowali robili różne i dziwne rzeczy. Chociaż akurat ten tłum był w miarę grzeczny i tylko niektóre osoby zachowywały się niegrzecznie. Przepychały się, biegały na oślep, albo wykrzykiwały mało cenzuralne słowa.
Zupełnie mimowolnie na moment odleciała do własnych myśli i spostrzeżeń. Zaczęła się zastanawiać, jakby to było, gdyby nie znała Podziemnego Świata i nie była Nefilim, jak wtedy zareagowałaby na widok potworów i ludzi, którzy nie dość, że byli dziwacznie ubrani, to w dodatku mieli jeszcze dziwniejsze tatuaże i wymachiwali mieczami i inną bronią białą.
Na ziemię zeszła dopiero, kiedy poczuła, jak ktoś szturcha ją ramieniem. Odruchowo odwróciła głowę i przybrała pozycję bojową, będąc w każdej chwili gotowa do ataku. Na szczęście, nikt jej nie atakował.
— Alex, co ty wyprawiasz? — zapytał Chris, zerkając to na nią, to na jej towarzysza. Zmarszczył lekko brwi, jakby się nad czymś zastawiał.
— Jak to co? Nie widzisz, że krwawi. Staram się go stąd wyprowadzić w bezpieczne miejsce — odparła, może nieco zbyt ostro niż powinna.
— Idźcie, będę cię osłaniał — powiedział w końcu. Blondynka, wywróciła oczami i nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie, chwyciła nieznajomego za rękaw i pociągnęła w kierunku zaplecza.
Droga nie należała do łatwych ani przyjemnych. Niejednokrotnie ktoś przebiegał im niemal przed nosem albo w ich kierunku leciał jakiś przedmiot. Największe wrażenie zrobił na niej latający stołek barowy, ale nie miała czasu się nad tym dłużej rozwodzić.
Weszli na zaplecze, a Alex dokładnie zatrzasnęła za nimi drzwi. Zapaliła światło i uważnie się rozejrzała, chcąc się upewnić, że nikogo tutaj nie ma.
— Pokaż to — mruknęła cicho, podchodząc do niego i zerkając na jego ranę. — Zrobię ci teraz taki prowizoryczny opatrunek. Jeśli się nie mylę, to za niedługo staniemy się łatwym celem, więc musimy uciekać. — Mówiła, chodząc po zapleczu i przeszukując szafki. W końcu znalazła, to czego szukała. Wciągnęła z apteczki jeden rulonik bandażu, po czym bez zbędnego gadania, chwyciła ramię chłopaka i obwiązała ranę bandażem.
— Na razie musi to wystarczyć — oznajmiła, pakując do kieszeni obcisłych, skórzanych spodni jeszcze dwa ruloniki z bandażem oraz buteleczkę z wodą utlenioną. — I tak pewnie będziesz potrzebował wizyty u… takiej okropnej pani z igłą i nitką — powiedziała, nie do końca wiedząc, kto u Przyziemnych jest za to odpowiedzialny. A nie była pewna, czy to samo nazewnictwo obowiązywało u Nefilim, jak i u zwykłych ludzi.
— A teraz musimy już… — Jej wypowiedź zagłuszyło głośne walenie do drzwi. — Uciekać. Wstawiaj i wyskakuj przez okno — poleciła, przechodząc do łazienki, gdzie było zamontowane okno. Otworzyła je i zmierzyła wysokość. Przy skoku nic nie powinno się stać. Oczywiście zakładając, że chłopak dobrze wyląduje, a ona nie wpadnie na niego i przypadkiem mu czegoś gdzieś nie wbić. — No pośpiesz się, bo cię wypchnę — zagroziła, patrząc na niego wyczekująco. Nic nie powinno ci się stać. A jak coś, to i tak musisz iść do te okropnej pani na zszywanie, nie? Już, już.
Karcące spojrzenie, jakie posłała mu Lou, rozbawiło go nieco, ale wystarał się, żeby uśmiech na jego twarzy pozostał niepewny, raczej wdzięczny za ratunek. Czuł, że robi coś, co nie może skończyć się dobrze, ale już zaczął – teraz nie było odwrotu, a jednocześnie niewątpliwie było to bezpieczniejsze niż wdawanie się w walkę z taką chmarą Nefilim. Miał nadzieję, że Lou wyniesie się stamtąd odpowiednio szybko, bo co by nie mówić, wcale nie była na tyle silna, żeby pozbyć się ich wszystkich.
UsuńPod nieco podejrzliwym spojrzeniem kolejnego Nefilim, Tristan spuścił wzrok, nie chcąc, żeby tamten zobaczył maleńką iskierkę rozbawienia, która pojawiła się w jego oczach. Przyłożył dłoń do rany, wcale nie grając grymasu, który pojawił się na jego ustach, gdy zobaczył niepokojąco dużo krwi. Wtarł ją w kurtkę i podążył za Nefilim, ledwo go pociągnęła.
Musiał mocno powstrzymywać swoje odruchy, gdy w jego stronę leciały różne obiekty – stale powtarzał sobie, że nie może rzucać żadnych zaklęć, uciekać wzrokiem od jednego z wampirów, który patrzył na niego z sekundową konsternacją – już to trwało jednak zdecydowanie zbyt długo. Raz nawet dostał rykoszetem odłamkami rozbitej butelki, dodając mu kilka maleńkich draśnięć, na które on tylko cmoknął, niezadowolony. Trafili na zaplecze, a Tristan rozglądał się, faktycznie zainteresowany miejscem, do którego trafili. W końcu – dzięki niech będą Lilith – wszystko działo się w miejscu, w którym był dopiero pierwszy raz, a nie w jego ukochanej kawiarence.
Nie przywykł, żeby tak nim miotano. Najpierw Nefilim chwyciła go za rękaw, teraz znów złapała jego ramię, wywołując cichy jęk bólu. Raczej wiedziano, że ma on już trochę lat i traktowano z jakimkolwiek szacunkiem – tym bardziej, że był przecież blisko z przywódczynią paryskiego klanu wampirów. Tak, szacunek pewnie brał się w większym stopniu właśnie z tego. Teraz jednak nie oponował, nawet kiedy wiedział, że sam byłby pewnie w stanie założyć sobie znacznie lepszy opatrunek. Znał się na tym, nawet bardziej niż by chciał.
Okropna pani z igłą i nitką. Na Wyższe Demony, Nefilim to idioci. Prychnął rozbawiony, nawet nie licząc na to, że uda mi się udawać, że to wcale nie zdało mu się absurdalne. Tym bardziej, że raczej nie musiał.
– Lekarz. Taka osoba to lekarz – zauważył Tristan, śląc jej jeszcze jedno spojrzenie. Chyba zapomniała, że śmiertelnicy nie są Nefilim i nie są przywykli do działania w nieco nietypowych warunkach. A dla Przyziemnych przebite ramię, pomimo opatrunku, jest już na tyle nietypowym warunkiem, żeby utrudnić im znacznie działanie, szczególnie fizyczne. On szczęśliwie nie był jednak zwykłym śmiertelnikiem i akurat o tej drobnostce nie musiał jej przypominać.
Nie wiedział, jak w jego sytuacji zachowałby się przeciętny Przyziemny – oczywiście, działanie w stresie, pośpiech, a kobieta, która właśnie go wyprowadziła wygląda, jakby wiedziała, co robi, ale jej słowa niezależnie od tego były tak infantylne i jednocześnie tak dziecięco do niego podchodzące, że kiedy właził za okno, nie mógł powstrzymać się od powiedzenia:
– Swoją drogą nie mam pięciu lat. Nie musisz mnie tak traktować – z tymi słowami wyskoczył przez okno, starając się ignorować przeszywający ból w ramieniu i lądując jak najmniej szkodliwie dla swojego zdrowia fizycznego. Natychmiast usunął się też na bok, robiąc jej miejsce. – A, i jestem Tristan – powiedział już w stronę pustego okna. W jego głowie pojawił się właśnie pewien plan, nieskomplikowany, ale zdecydowanie z kategorii, które pozwalają ci wdepnąć w najgorsze bagno, jakie tylko przygotował dla ciebie ten świat. A jednak maleńka iskierka jego arogancji, która zaistniała teraz nagle, nie pozwalała mu choćby nie spróbować.
Nefilim zdawała się tak naiwna, że może nawet i to, że jest Przyziemnym mógłby jej wcisnąć na nieco dłużej. Choć nie chciał jej nie docenić, więc obserwował uważnie nie tylko całe otoczenie w poszukiwaniu zbłąkanych Nefilim, ale i ją, żeby przypadkiem nie zaoferowała mu jakiegoś niespodziewanego ataku.
– Miło mi – dodał jeszcze.
Owszem, Alexandra nie do końca znała życie Przyziemnych. W końcu, co ją to interesowało? Chciała, aby trzymali się od niej z daleka, bo w ich obecności nie czuła się zbyt dobrze. Nie potrafiła zrozumieć ich niektórych zachowań i słów, które wypowiadali. Zazwyczaj nie było tak źle, jednak czasami, miała ochotę wbić sobie sztylet w ucho, aby tylko ich nie słuchać. Kolejną kwestię stanowił ich wygląd. Niejednokrotnie zatrzymała wzrok na jakimś pięknym chłopcu. Czasami znajomość rozwinęła się nieco bardziej i wylądowali razem na drinku. I zazwyczaj na tym znajomość się kończyła, bo do Alexę coś zdenerwowało albo zirytowało. Tylko raz jej znajomość z Przyziemnym nie zakończyła się na jednym drinku. Jednak w drodze do jego mieszkania, kiedy oboje podpici i rozanieleni, nie do końca zwracali uwagę na otaczający ich świat, zaatakował ich demon. Alexa szybko sobie z nim poradziła, jednak jej przyjaciel wyglądał, jakby postradał zmysły. Musiała go ogłuszyć, aby nie narobił jej problemów. Kiedy się przebudził, stwierdził, że zobaczył UFO i to ono go zaatakowało. Nie wyprowadzała go z błędu, lecz już nigdy więcej jej nie ujrzał.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała, jak nazywała się osoba odpowiedzialna za rany w tym „normalnym” świecie. Przecież nie był to Cichy Brat!
— Lekarz? — mruknęła, po czym wzruszyła nieznacznie ramionami. — A może i lekarz. Jest straszny, ubrany na biało i ma strzykawkę. Sprawia ból, ale podobno to pomaga — wywróciła oczami. Do takich wniosków doszła sama na podstawie różnych zasłyszanych informacji. Wiedziała, że nie są one pełne, ale lepsze coś niż nic. Musiała chociaż zachowywać pozory tego, że wie o czym mówi.
Była przyzwyczajona do tego, że działa w pośpiechu i pod presją czasu. Szybko podejmowała decyzję, bo od tego zależało, czy przeżyje, czy zginie zeżarta przez jakiegoś stwora. Jednak rzadko dostawała pod swoje skrzydła kogoś do opieki. Z całą pewnością nie była typem opiekunki. Nie miała do tego cierpliwości, a zbyt dużo rzeczy ją zwyczajnie irytowało.
Jednak teraz nawet nie miała czasu, aby zastanawiać się nad tym, czy ten Przyziemny ją irytuje, czy też nie. Po prostu był, a ona musiała się nim zająć. Mimo że nie lubiła Przyziemnych, to nie mogła pozwolić na to, aby jakoś Podziemny ich zeżarł. Wiedziała w jakim celu została stworzona i ze swojej funkcji starała się wywiązywać, jak najlepiej. A wszystkie osobiste sugestie i odczucia pozostawiała na później.
— Ale wyglądasz dość młodo — odparła jedynie i wzruszyła lekko ramionami. Nie miała zdolności oceniania ludzkiego wieku po wyglądzie. Zresztą, w tym przypadku nawet nie o to chodziło.
Przerzuciła nogi, usiadła na parapecie, a już po chwili zgrabnie wylądowała nieopodal chłopaka. Wstała, otrzepując spodnie z niewidocznego kurzu.
— Alexandra — odpowiedziała, uśmiechając się. — Miło, ze uratowałam ci życie, czy miło ci, że mnie poznałeś? — zapytała i chociaż chciała na niego spojrzeć, to najpierw upewniła się, że nikogo poza nimi tutaj nie ma. Chciała dodać jeszcze kilka słów, lecz wtedy usłyszała szmer dochodzący z rogu.
— Musimy stąd iść — stwierdziła i znów złapała jego rękaw. Bez zbędnych słów pociągnęła go w kierunku wyjścia z tego zaułku. Ciągnęła go i ciągnęła, aż znaleźli się w miarę bezpiecznym miejscu pośrodku chodnika. Ludzie mijali ich i posyłali nieco zdziwione spojrzenia, lecz nieszczególnie się tym przyjmowała.
— Jak się czujesz? Gdzie cię odprowadzić? Wszystko w porządku? — zapytała, uśmiechając się i wciąż zaciskając palce na materiale od jego rękawa. Tak na wszelki wypadek, jakby to miało w czymś pomóc.