niedziela, 18 lutego 2018

Felicity Branwell

Felicity Branwell
23 lata || Przerwane studia || Kelnerka || Najmłodsza córka byłego (podobno) hazardzisty || Siostra mechanika samochodowego na odwyku || Niespełnione marzenia || 
Podobno pieniądze szczęścia nie dają. Felicity miała ochotę wyśmiać autora tego stwierdzenia. Bardzo chętnie pokazałaby mu, co to znaczy żyć bez pieniędzy, kiedy człowiek musi martwić się o każdego wydanego centa. Kiedy musi planować wydatki z wyprzedzeniem. Kiedy nie może pozwolić sobie na pewne, nawet niewielkie, szaleństwo. Kiedy nie może kupić sobie głupiej drożdżówki, bo są ważniejsze wydatki. Jej rodzina podobno nie jest patologiczna. Nikt nigdy nie nadużywał alkoholu. Nikt nie podniósł na nią ręki. Nigdy nie było okropnych kłótni i awantur. Podobno żyją w biedzie, jednak są szczęśliwą i kochającą się rodziną. Podobno... Felka, jak nazywała ją ukochana babcia, ma dość takiego życia. Chciałaby nie martwić się o pieniądze. Chciałaby nie chodzić długie tygodnie w tych samych ubraniach. Chciałaby nie kłamać na temat swojej rodziny. Chciałaby się nie wstydzić ojca hazardzisty i brata, który poszedł w jego ślady. Chciałaby nie kłamać o "wakacjach" brata. Chciałaby nie żyć w strachu, że znów ktoś zaczepi ją na ulicy i znów zacznie grozić. Chciałaby chociaż raz zaszaleć i kupić coś dla siebie. Chciałaby choć jedną wypłatę nie przeznaczyć na spłatę wciąż rosnących długów.Przyzwyczaiła się do takiego życia. Polubiła swoją pracę, chociaż spędza w niej stanowczo zbyt wiele godzin. Nie ma zbyt wielu znajomych, bo i tak nie ma czasu, aby się z nimi spotykać. I już dawno pogodziła się, że nigdy nie spełni swoich najskrytszych marzeń. Nigdy nie skończy studiów i nie zostanie projektantką wnętrz. Nigdy nie wyjedzie na wakacje. I nigdy nie będzie miała lepszego życia od rodziców. 

9 komentarzy:

  1. Kiedy doszła do niej informacja o ślubie, to naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego wszystko tak się potoczyło. Przecież… Początkowo wcale tego nie chciała. Uważała to wszystko za bezsensowne działanie, które koniec końców wyrządzi więcej szkody niż pożytku. Ale co mogła na to poradzić? Właściwie została postawiona przed faktem dokonanym. A jako dobra i przykładna córka przecież nie mogła się sprzeciwiać.
    Z drugiej strony, którą dostrzegła dopiero, kiedy do ślubu został zaledwie tydzień, w tym całym dziwacznym przedsięwzięciu widziała również korzyści dla samej siebie. Być może to była jej szansa na nowe, a przede wszystkim lepsze życie? Mogłaby się odsunąć od rodziny. Bo chociaż ta była dla niej najważniejsza, to jednak nie zawsze potrafiła się z nią dogadać. Z jednej strony bardzo ich kochała. Kochała do tego stopnia, że przerwała studia, aby podjąć pracę i aby nie głodowali i nie wylądowali pod nosem. Jednak również ich nienawidziła. Nienawidziła za to, że zmarnowali jej życie. Że przez nich zawsze była tą biedaczką, która nigdy nie jeździła na różnego rodzaju wycieczki szkolne i czasami musiała iść sporą odległość, bo nie było jej stać na głupi bilet autobusowy. Nienawidziła chodzenia w starych ubraniach. Jednak jeszcze bardziej nienawidziła wracania do domu. Do tego brzydkiego i szarego mieszkania, w którym spał jej pijany brat, a rodzice się kłócili.
    Dopiero z czasem sytuacja nieco się unormowała. Odkąd ojciec, podobno, przestał grać, odczuwała pewną ulgę. Ale jednak… ten strach i ognik nienawiści wciąż się w niej tlił.
    Nic dziwnego, że zareagowała niemal agresywnie, kiedy dowiedziała się o tym ślubie. Ona tutaj nie była winna, więc dlaczego miała wciąż ponosić konsekwencje? Na nic zdały się prośby o groźby. Nie słuchała ich, a w mieszkaniu przez tydzień trwała ogromna awantura. W końcu, kiedy została przyparta do ściany, zgodziła się. Zresztą, nigdy nie należała do najbardziej asertywnych osób.

    Sam ślub nie był najgorszy. Chociaż dziwnie się czuła. Po raz pierwszy miała na sobie takie drogie ubrania. I naprawdę bała się, że to wszystko zniszczy. Uważała na każdym kroki, byleby tylko się nie zalać, ani niczego nie zepsuć. I kamień spadł jej z serca, kiedy było już po wszystkim. Kiedy zdjęła piękną suknię, poczuła niewyobrażalną ulgę, bo chociaż jeden z problemów odszedł.

    Do swojego męża miała dość specyficzne nastawienie. Rodzice co nieco jej o nim opowiedzieli, ale nie brała ich słów na poważnie. Nigdy tego nie robiła, bo to się mogło naprawdę źle dla wszystkich skończyć. Jednak nie dało się ukryć, że obawiała się takiej… bariery, która między nimi będzie. Ale o ile z taką barierą mogłaby sobie poradzić, tak nie zniosłaby tych pełnych wyższości spojrzeń i jakiś wrednych komentarzy.
    I to właśnie, może nieco sparaliżowana irracjonalnym strachem, unikała go. Wychodziła z pokoju, kiedy wiedziała, że nie spotka go na swojej drodze. A kiedy już do spotkania dochodziło, kończyło się na zwykłym i krótkim cześć z jej strony, po czym pośpiesznie znikała.
    Ale ile to wszystko mogło trwać? Wiedziała, że to głównie ona jej winna takiej sytuacji. Ale… miała dość. Ta cisza i pewna samotność była… przerażająca.
    Dlatego tego wieczoru, kiedy weszła do kuchni, a Daniel tam był, nie odwróciła się na pięcie i niczym spłoszone zwierzątko nie uciekła do swojego pokoju. Podeszła do lodówki, z której wyciągnęła jogurt brzoskwiniowy.
    — Możemy chwilę porozmawiać? — zapytała dość ostrożnie, siadając na jednym z krzeseł przy stole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętał, jak po raz pierwszy dowiedział się, że stanie na ślubnym kobiercu z woli ojca. Na początku chciał się postawić, powiedzieć "dość". W końcu, ile można podporządkowywać się decyzji rodzica i nie móc wyrazić swojej opinii na tak ważny przecież temat? Uniósł jednak wzrok i napotkał na twarde, nieznające najmniejszego sprzeciwu spojrzenie rodziciela. Przepadło. Skinął tylko głową, a gdy został sam, zaczął rzucać losowymi przedmiotami w ścianę. Ogarnęła go istna wściekłość. Miał ochotę rzucić to wszystko i uciec. Zastanawiał się dlaczego akurat ta kobieta, co jego ojciec w niej zobaczył. Nie przeszłoby mu nawet przez myśl, że został niejako przehandlowany za długi. Biedna dziewczyna, której rodzice napytali sobie biedy i zadłużyli się u Richarda Whittmore'a, zostanie jego żoną. Dopiero wtedy zrozumiał po co to wszystko. Ojciec Daniela posiadał obsesję na punkcie kontroli. Pragnął, aby każda najmniejsza rzecz była mu podporządkowana, co więcej usilnie próbował przenieść to na syna. Partnerkę, która dzięki swojemu mężowi wskoczyła w wyższą klasę społeczną, łatwiej jest osaczyć. W końcu nie ma dokąd wrócić. Zawsze można jej zagrozić wznowieniem długu, a jeśli mimo to zdecyduje się odejść, wpływy sprawią, że i tak prędzej czy później zapuka do drzwi bogatego z podkulonym ogonem. Dokładnie takie było myślenie Richarda. Problem w tym, że Daniel kompletnie go nie rozumiał. Wszelkimi możliwymi sposobami starał się odpędzać od siebie wszystkie te słowa i rady, które kierował do niego ojciec. Jednak powiedzenie: "Z kim przestajesz, takim się stajesz" nabierało w tym przypadku znaczenia. Mężczyzna słyszał, że czasem jego ton nabierał ostrości, kiedy nie powinien, że bywają chwilę, gdy chce rozerwać kogoś na strzępy i jest o krok od wybuchu złości, bo ktoś nie wykonał czegoś na czas z uzasadnionych przyczyn. Przerażało go to na wielu poziomach. Im dłużej myślał o ślubie, tym większy miał mętlik w głowie. Z jednej strony nie mógł winić kobiety za błędy jej rodziców, a mimo to miał wrażenie, jakby ona z chęcią zgodziła się na ten układ, by móc wyjść z biedy i bał się, że okaże się totalną materialistką. Z drugiej zaś miał cichą nadzieję, że jej obecność odciągnie go od ojca, że skoro nigdy nie opływała w złoto, to wyznaje odwrotne wartości od Richarda i jej towarzystwo wyważy jakoś jego charakter, a może nawet przechyli szalę na tę dobrą stronę. Jak bardzo się rozczarował...
      Co prawda, nie ujawniła mu się jako miłośniczka pieniędzy, ale w jej towarzystwie nie spędził dłuższej chwili. Widział, że go unika. Leżał niejednokrotnie na łóżku zastanawiając się, czy to wynika z jej nieśmiałości, czy może ona najzwyczajniej w świecie się go boi. Kiedy już jego myśli, kierowały się na te niebezpieczne tory, wychodził z domu zająć się czymś, aby nie zaprzątać sobie głowy okropnymi wizjami. Dziwnie się czuł w tym domu. Niby mieszkał ze swoją żoną, w co nadal trudno było mu uwierzyć, ale tak naprawdę sam.
      Z czasem zaczęło go to frustrować, stawał się nerwowy, nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Tego wieczoru, kiedy poszedł do kuchni, aby po prostu zmienić otoczenie czterech ścian, miał fatalny humor. Samotność cholernie mu doskwierała, a fakt, że ojciec ostatnio chodził niczym tykająca bomba zegarowa, nie ułatwiał mu życia. Siedział w niczym niezmąconej ciszy, gdy dostrzegł Felicity. Momentalnie się spiął, gotowy przyjąć kolejne odwrócenie plecami, aż nagle usłyszał jej głos, który wydał mu się jakby z innej planety, jakby pierwszy raz w życiu go słyszał. Wytrzeszczył oczy, jednak tylko na chwilę. Odchrząknął znacząco i usiadł na przeciwko niej.
      - Jasne - odparł krótko. - To będzie miła odmiana - dodał, orientując się, że mogło to zabrzmieć oskarżycielsko z jego strony.
      Ta sytuacja wydawała mu się tak nieprawdopodobna, że nie wiedział, jak się zachować. Cały czas z tyłu głowy męczył go fakt, że rozmawia ze swoją żoną, której kompletnie nie zna, która pochodzi z zupełnie innego świata. Jak oni się zrozumieją?

      Usuń
  2. Felicity strasznie bała się tej rozmowy. Dlatego tak skutecznie jej unikała. Łatwiej jej było unikać Daniela, niż wdać się z nim w jakąkolwiek rozmowę. Ale przecież byli małżeństwem. Mieli być szczęśliwi, tak aby wszyscy wkoło im w to uwierzyli. Musieli się jakoś porozumiewać, aby trzymać jedną stronę podczas tych wszystkich bankietów i rodzinnych spotkań. Ponadto, czy nie powinni czegoś o sobie wiedzieć? Aby przy zadawaniu pytań, widzieć co i jak odpowiadać, aby nie pogubić się w zeznaniach.
    Ale jak miała z nim rozmawiać? Między nimi była ogromna przepaść. Ona ledwo co skończyła szkołę. I to nie dlatego, że nie chciała się uczyć. Chciała, nawet bardzo chciała!, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Połączenie pracy i nauki było możliwe. Jednak Felicity pracowała nie w celu dorobienia sobie do kieszonkowego. Pracowała, aby mieć co jeść, w co się ubrać i nie spędzać wieczoru w kompletnych ciemnościach, bo rodziców nie było stać nawet na głupie świeczki. Jak, więc miała znaleźć wspólny język z Danielem, który prawdopodobnie nigdy nie musiał się martwić o pieniądze? Miał czas na spełnianie marzeń, planów. Mógł rozwijać swoje pasje i hobby.
    Ale miała dość tego wszystkiego. Ta cisza była nie do zniesienia. Ta nuda, która ja otaczała, była straszna. Nie miała swoich znajomych. Nie miała do kogo wyjść i z kim spędzać czasu. Właściwie to cały czas spędzała w pracy, którą – o zgrozo! - strasznie polubiła. I właściwie to tęskniła za tym. Była świetną kelnerką. Lawirowała pomiędzy stolikami, uśmiechała się do tych wszystkich ludzi i zyskiwała dość spore napiwki. Teraz nawet nie miała tej pracy. Całe dnie spędzała w swoim pokoju i… nudziło jej się.
    Spojrzała na niego i uniosła brew delikatnie w górę. Jego odpowiedź była dość… wredna. Jednak postanowiła być nieco mądrzejsza od niego i w żaden sposób nie odpowiedziała na jego zaczepkę. Nie miała najmniejszego zamiaru się kłócić. To była misja pokojowa i taka powinna zostać. Nawet jeśli niekoniecznie im się to podobało.
    — Za niedługo są Święta — zauważyła, wygodniej rozsiadając się na krześle. — Chciałabym się dowiedzieć, jak to wygląda u ciebie w rodzinie — dodała i spojrzała na niego wyczekująco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła zapytać go o tyle rzeczy... Dlaczego więc wybrała akurat temat rodziny, ten który był najbardziej dla niego niewygodny? Zastanawiał się, co miał jej odpowiedzieć. Czy przedstawić to z pięknej perspektywy, którą wymyślił sobie jego ojciec, czy być szczerym i wyznać, jak on to wszystko odbiera? Czy zniechęcanie jej do swojego ojca to dobry pomysł? Spuścił wzrok i zaczął jeździć palceml po blacie. Musiał się zwierzyć obcej osobie, musiał, ponieważ była jego żoną i należała jej się odpowiedź na to pytanie choćby z tego tytułu.
      - Emmm... Nie ma tu za dużo do opowiadania - zaczął. -Rano przyjeżdża do nas bliższa rodzina, poznałaś ich wszystkich na weselu, na śniadanie wielkanocne. Jemy w jadalni przy ogromnym stole, dzielimy się jajkiem, składamy życzenia jak w tradycji, a potem po prostu wszyscy rozchodzą się do siebie jak gdyby nigdy nic. Wszystko po to, żeby tylko i wyłącznie odstawić formalny teatrzyk - powiedział, uśmiechając się kpiąco do samego siebie.
      Musiała uznać go po tej wypowiedzi za okropnego ignoranta i cynika, ale nie miała pojęcia, że mówił całkowicie poważnie. Przetarł twarz rękoma, jakby chciał się otrzeźwić. Poczuł, że robi coś źle. Przecież nie miał intencji, żeby dziewczyna widziała w nim kogoś złego, wręcz przeciwnie. Liczył, że wreszcie ktoś będzie stanowił przeciwwagę dla jego ojca i ciągnął go w górę, nie w dół. Tylko czy ona w ogóle będzie miała ochotę gdziekolwiek go ciągnąć? Uniósł na nią łagodny wzrok.
      - Felicity, posłuchaj. Nie spodziewaj się tam swobodnych rozmów, rodzinnego ciepła, troski. Nic z tego tam nie ma. Są za to pytania o pieniądze, rozwój firm, przeplatane czasem standardowymi formułkami: "Co tam słychać?", "Jak miło Was widzieć", nieszczere uśmiechy, udawane zainteresowanie. Nie u wszystkich, jednak większość w tym przypadku zabija mniejszość. Nie zrozum mnie źle, ale... to może być najgorsze śniadanie wielkanocne na jakim kiedykolwiek byłaś - powiedział w końcu łagodnym, przepraszającym tonem.
      On też żałował. Nienawidził świąt z całej duszy. Dwa razy do roku (Wielkanoc i Boże Narodzenie) zmuszony był obserwować obłudę ojca i niektórych członków swojej rodziny. Przeżywał tam katusze, zastanawiając się, czy on kiedyś też będzie się tak zachowywał? W końcu przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni.
      - Mam nadzieję, że masz lepsze doświadczenia z tego typu "rodzinnymi imprezami" niż ja - dodał bez większego powodu.
      Poczuł się trochę lżej, kiedy w końcu komuś powiedział to wszystko. Bał się tylko, jak kobieta na to zareaguje. Jego odpowiedź nie brzmiała zachęcająco, wręcz przeciwnie.

      Usuń
  3. Słuchała go uważnie. Początkowo chciała coś wtrącić, jednak doszła do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł. Pozwoliła mu się wygadać i powiedzieć wszystko, co do powiedzenia miał.
    Nieco dziwnie się poczuła. Nie tego się spodziewała. Co prawda wiedziała, że nie u wszystkich święta są piękne i kolorowe. Jednak, kiedy dołączyła do tej rodziny, to sądziła, że wszystko wygląda zupełnie inaczej. Nie gorzej, nie lepiej, a po prostu inaczej.
    Uniosła głowę, zdając sobie sprawę, że rozmowa bez kontaktu wzrokowego nie ma najmniejszego sensu. Nie tylko słowa, ale również i spojrzenie są ważne podczas rozmowy. Szczególnie na takie tematy.
    — Czyli… Po prostu mam się uśmiechać i ładnie wyglądać? — zapytała dla pewności, czy na pewno dobrze go zrozumiała. Możliwe, że coś przekręciła, albo wysnuła złe wnioski z jego wypowiedzi. — Jest ktoś kogo powinnam szczególnie unikać? Nie chciałabym się komuś narazić. Albo trafić na kogoś, na kogo nie powinnam — wyjaśniła. U niej w rodzinie było pełno takich osób, przed którymi musiałaby bronić swojego męża, aby przypadkiem na niego nie wpadli. Jeśli było tak też u niego, to wolała o tym wiedzieć wcześniej. Nie chciała narażać się bez konkretnej przyczyny.
    — Wierz mi, gorzej niż u mnie i tak być nie może — westchnęła ciężko. Może i u niego działo się istne przedstawienie teatralne, może nikt nie był szczery. Ale chyba i tak wolałaby spędzać tak święta, niż jak była zmuszona je spędzać u siebie. Co prawda śniadanie wielkanocne zawsze się pojawiało i w sumie zazwyczaj na tym się kończyło. Rzadko kiedy ktoś do nich przyjeżdżał. A jeśli już, to bardzo szybko wyjeżdżał, bo nie mógł znieść tej dziwnej atmosfery. Albo spodziewał się czegoś lepszego na świątecznym stole. Niestety, prawda była taka, że nawet podczas świąt nie jadali zbyt wiele. Śniadanie zazwyczaj ograniczało się do barszczu, chleba i jajek. Jeśli pojawiło się coś więcej, to – wiedziona życiowym doświadczeniem – podejrzewała, skąd to się wzięło. Matka nigdy otwarcie się do tego nie przyznawała, ale niejednokrotnie zdarzało jej się coś podkraść. Zresztą, ojciec i braciszek wcale lepsi nie byli.
    — Właściwie, to… — zacięła się, ponieważ uświadomiła sobie coś bardzo ważnego. Właściwie, to nie wiedziała, dlaczego mu o tym mówi. Może poczuła wewnętrzną potrzebę, aby się komuś wygadać? Albo po prostu miała dość takiego milczenia. Byli małżeństwem i raczej nieprędko się od siebie uwolnią. Może to najwyższy czas, aby choć spróbować wejść na koleżeńskie relacje?
    Felicity westchnęła ciężko i na chwilkę przymknęła oczy.
    — Jakiekolwiek to śniadanie by nie było i tak będzie lepsze od żadnego. Prawda? — Nie potrafiła powiedzieć mu o tym wprost, dlatego miała nadzieję, że zrozumie tę subtelną aluzję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tak, odzywaj się tylko wtedy, kiedy zostaniesz zapytana. Postaram się, żeby usiadł koło ciebie Jeffrey, mój młodszy brat albo ciotka Meredith. To chyba jedyne normalne osoby w tej rodzinie i bez problemu możesz z nimi rozmawiać, a co do osób, których powinnaś unikać... - zastanowił się chwilę. - Jesteś nowa w rodzinie, więc chyba nie dasz rady nikogo uniknąć, ale trzymaj się blisko mnie, bo nie chcę, żeby cię spotkały jakieś nieprzyjemności. W większym gronie nikt nie powie Ci nic niestosownego, ale staraj się przede wszystkim nie zostawać sama, szczególnie z moim kuzynem, Nicholasem.
      Nie chciał jej mówić, co konkretnie ma na myśli, ale domyślał się, że niektórzy mogą być wobec niej niemili i rzucać głupimi tekstami, że "wżeniła się w bogatą rodzinę" albo że tu nie pasuje. Już miał zamiar coś odpowiedzieć na jej słowa, że gorzej niż u niej nie będzie, jednak zrozumiał, że nie ma to sensu. Po co prześcigać się w argumentach, kto miał mniej szczęścia przy narodzinach? Nic by to nie zmieniło, a może Felicity chciała go po prostu trochę podnieść na duchu.
      ... i tak będzie lepsze od żadnego. Daniel przygryzł wargę. No tak, o tym przecież nie pomyślał. Jakoś w ferworze tego wszystkiego zapomniał, że pochodzi z biednej rodziny. Swoją drogą, nie sądził, że z aż tak biednej... Dla niej priorytetem było, żeby mieć za co żyć, a dla niego, żeby funkcjonować w normalnej familii. Dowell pewnie też sobie tego życzyła, tylko w innym kontekście niż Daniel, ale przecież teraz nie musiała się martwić o pieniądze, prawda? Majątek Whittmore'ów był pokaźny, a wraz z momentem stanięcia na ślubnym kobiercu, powiększył się jeszcze.
      - Racja, u nas na stole jedzenia nie zabraknie. Swoją drogą, jeśli byś miała na coś ochotę, to mów. Podszepnę coś naszej kucharce - uśmiechnął się do niej mało zgrabnie. - A jeszcze dwie kwestie. Kwestia numer jeden - musimy dzisiaj jechać na zakupy po sukienkę na śniadanie. To znaczy, jeśli chcesz możesz jechać sama. Dam Ci kartę i coś sobie wybierzesz. Jakby spodobało Ci się coś jeszcze, to się nie krępuj. Kwestia numer dwa - podróż poślubna. Możemy wybrać każde miejsce na Ziemi i każdy termin, jaki nam będzie odpowiadał. Ja w zasadzie byłem na wakacjach w wielu miejscach i trochę się naoglądałem, więc pomyślałem, że może Ty byś zdecydowała, gdzie jedziemy - powiedział, drapiąc się po głowie.
      Ojciec zapewne nałożyłby mu teraz sporą reprymendę i kazałby jemu decydować o wszystkim, ale Daniel nie widział takiej potrzeby. Mimo wszystko chciał, żeby dziewczyna dobrze czuła się w jego domu. Nie sądził, żeby miała zamiar wykorzystać fakt, że wyszła za mąż za syna bogatego biznesmena, nie wydawała mu się tak obłudna. Wiedział, że ojciec miałby w tej sprawie zupełnie odmienne zdanie i kazałby synowi "trzymać swoją żonę krótko". Młody Whittmore tak nie potrafił, a przynajmniej na razie...

      Usuń
  4. Felicity słuchała uważnie i co jakiś czas kiwała jedynie głową, na znak, że zrozumiała. Chciała zapamiętać z tego, jak najwięcej, aby nie było potem żadnych problemów. Już wystarczająco kiepsko się czuła, więc nie chciała dorzucać sobie więcej powodów do bycia smutną.
    — Okej. Ciotka Meredith i Jeffrey — powiedziała i kiwnęła lekko głową na znak, że zapamiętała. Akurat pamiętała tę dwójkę i miała całkiem dobre wspomnienia z nimi. Może nie najlepsze i idealne, ale od czegoś trzeba zacząć. Kobieta wydawała jej się całkiem normalna. Tak samo jak jego brat. Chociaż pozory mogą mylić. Miała nadzieję, że w tym przypadku tak nie będzie i chociaż ktoś pozostanie jej przychylny,
    Uśmiechnęła się delikatnie, bo to było coś naprawdę miłego. Spodziewała się raczej, że zostanie zmuszona do jedzenia tych wszystkich… wymyślnych potrwa, których nazw nawet nie potrafiła wymówić. I nie spodziewała się, że Daniel mógłby zaproponować jej, aby sama coś wybrała. Co prawda miała kilka pomysłów w zanadrzu, ale najpierw musiała to dobrze przemyśleć, ponieważ też nie mogła wyskoczyć z czymś, co kompletnie nie będzie pasowało do całości.
    — A co będzie poza tym? Nie chciałabym, aby moja propozycja była kompletnie od czapy — powiedziała i spojrzała wymownie na niego. Co prawda jeszcze chwilę temu powstrzymywała się od takich komentarzy i starała się zachować odpowiedni poziom wypowiedzi, ale teraz stwierdziła, że to jest nieco bezsensu, ponieważ… Po co miała udawać kogoś kim nie jest? Owszem, przed jego rodziną mogła zgrywać panienkę z dobrego domu, ale przecież to kłamstwo. Chociaż w zaciszu domowym chciała być sobą. A przynajmniej starać się być sobą, bo tak na sto procent, to nie była pewna, jaka właściwie jest.
    — Każdy termin? — zapytała i uniosła brew nieco w górę. Brzmiało to bardzo kusząco, a w jej głowie zakiełkował pewien pomysł. — A gdyby tak rzucić święta i wtedy pojechać? A co do miejsca, to… skoro byłeś w wielu miejscach, to które polecasz? Jakieś takie spokojniejsze. Bardziej do zwiedzania — zamyśliła się głęboko. Może to wynikało z jej trybu życia, ale nie wyobrażała sobie, aby leżeć plackiem przez kilka dni i dosłownie nic nie robić. Skoro mogła skorzystać i coś zwiedzić, to postanowiła to wykorzystać. Może nie dosłownie, bo jednak nie chciała go wykorzystywać. Co prawda wszyscy jej powtarzali, że to teraz też jej pieniądze, ale prawda była taka, że kompletnie tego nie czuła. To nie ona je zarobiła, więc niby jak miały być one jej?
    — I chyba nawet nie masz wyboru. Nie znam się na sklepach i nie wiem, po których chodzić — powiedziała zupełnie szczerze. Podejrzewała, że raczej kiecka z sieciówki nie przejdzie. A tym bardziej nie z second-handów, po których chodziła. A czasami dało się upolować naprawdę świetnej jakości ubrania. Ale przecież nie chciała narobić mu i sobie wstydu. — I nawet nie wiem, czego szukać, więc no... Musisz mi pomóc — dodała, robiąc nieco przerażoną minę. Niby to były tylko święta, ale i tak… Na filmach wyglądało to strasznie. I podejrzewała, że w rzeczywistości może być jeszcze straszniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy powiedziała: "...kompletnie od czapy" , Daniel delikatnie się uśmiechnął. Dziewczyna musiała się trochę rozluźnić, skoro już używała takich sformułowań, a to dobry znak.
      - Wiesz co... U nas z jedzeniem szalejemy raczej na jakiś przyjęciach. Na Wielkanoc skupiamy się głównie na jajkach - faszerowane, w skorupkach, tutaj nawet z kawiorem. Jest mnóstwo ciast i jeden tort. Poza tym, mamy kaczkę, schab i indyka, ale to też rozłożone na półmiskach. Ogólnie nie ma tam raczej żadnych dziwnych produktów, po prostu są najwyższej jakości. W razie co, zawsze możesz się skonsultować z naszą kucharką, to przemiła kobieta, na pewno z chęcią Ci pomoże - powiedział.
      Daniel autentycznie roześmiał się na jej sugestię apropo terminu wyjazdu. Szkoda, że nie mogli jej urzeczywistnić, ale plan był świetny!
      - Noooo... Może prawie każdy, ale cwana jesteś - uśmiechnął się do niej szelmowsko. - Niestety, na śniadanie będziemy musieli zostać, bo to była klapa z naszej strony, jakbyśmy wybrali ten termin - powiedział przepraszającym tonem. - A co do miejsca... Paryż jest chyba zbyt oklepany na podróż poślubną, co? - uniósł delikatnie brew i zamyślił się na chwilę.
      Był w wielu miejscach, przez co ciężko mu było wskazać tylko jedno. Nagle uświadomił sobie, że widział w życiu mnóstwo magicznych miast, a Felicity prawdopodobnie żadnego, a przynajmniej nie poza Ameryką. Z pomocą jego pieniędzy mogłaby zobaczyć tyle świata, ale wszystko stopniowo!
      - To moooooże Annecy we Francji? Niektórzy mówią, że to taka francuska Wenecja, jest mnóstwo do zwiedzania, wielkie jezioro, na którym jest parę zamków, a w dodatku jeśli lubisz piesze wycieczki w naturze, to będziemy mieli możliwość zrobić nawet kilka takich. I miasto nie jest aż tak popularne jak chociażby Paryż, więc będzie miejsce, żeby postawić gdzieś stopę. Zerknij do Internetu, zobacz, czy Ci odpowiada, no chyba że chcesz się zaskoczyć.
      Jak tak chwilę się zastanowił, to Annecy naprawdę było świetnym wyborem. Miło wspominał pobyt w tamtym mieście, ale było to już jakiś czas temu, więc chętnie odświeżyłby sobie pamięć i zobaczył je kolejny raz. Z tego co sobie przypominał, to poprzednim razem nie zdążyli zwiedzić wszystkiego, bo byli tam tylko dwa dni i lecieli z powrotem.
      - Racja... mamy w sumie kilka takich sklepów, do których chodzimy. Tak naprawdę to nawet nie będziesz musiała za bardzo szukać. Po prostu powiemy na jaką okazję i konsultantka coś Ci przyniesie, a ty możesz spokojnie wybrać z tych rzeczy. I nie ma się czego bać, co prawda niektóre panie mogą sprawiać wrażenie... No jakby pozjadały wszystkie rozumy, ale nie ma co się nimi przejmować - dodał, widząc jej minę. - Z resztą... - opuścił głowę i potarł skroń - będziesz musiała się przyzwyczaić, że ludzie będą mówić o tobie różne rzeczy, niekoniecznie miłe. Czasem z zazdrości, czasem z zawiści, a czasem bez żadnego powodu, o tak, żeby sprawić Ci przykrość. Nie mówię, że zawsze tak będzie, ale może dochodzić do takich sytuacji, więc... Jeśli ktoś by Ci się za bardzo nastręczał czy cokolwiek, to od razu mi mów i udawaj, że Cię to nie rusza - dodał jeszcze trochę przyciszonym, niepewnym tonem.
      W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna już żałuje, że za niego wyszła, czy dopiero będzie tego żałować. Nie powiedział jej tego, żeby sprawić jej przykrość. Po prostu chciał ją ostrzec na przyszłość
      - To Ty się zastanów nad tym jedzeniem i miejscem, i za jakąś godzinę, dwie możemy jechać na te zakupy. Jak później będziesz chciała gdzieś wyskoczyć, to też powiedz, to Cię zawiozę, odwiozę czy inne -ozę - uśmiechnął się delikatnie.

      Usuń
  5. Pokiwała lekko głową, na znak, że przyjęła tę informację do wiadomości. Było to dla niej naprawdę dobre rozwiązanie, ponieważ teraz będzie mogła wymyślić coś i nie wybić się za bardzo z tłumu. Skoro nie szaleli z jedzeniem świątecznym, to nie miała zamiaru wyskakiwać z czymś szalonym. A raczej dostosuje swoje marzenie do zasad, które tutaj obowiązywały. Co prawda jeszcze nie wiedziała, co dokładnie chciałaby spróbować, ale w głowie kiełkował jej już pewien pomysł. Musiała go tylko dobrze rozwinąć i trochę poszperać, aby się upewnić, że na pewno dobrze celuje.
    — To pójdę bezpośrednio do niej — powiedziała i uśmiechnęła się do niego delikatnie. Tak będzie znacznie łatwiej i prościej. A skoro z kucharki jest przemiła kobieta, to nie powinna mieć problemu z tym, aby dojść z nią do jakiegokolwiek porozumienia. Co prawda mogła się mylić, ale tym zajmie się później.
    — Ale możemy wybrać ten termin, ale zostać na śniadaniu? Po prostu ładnie się zwinąć w trakcie — uniosła brew nieco w górę. Nie chciała aż tak pokazywać, że naprawdę nie miała ochoty na to dziwne przedstawienie podczas świątecznego śniadania. Ale z tego co zauważyła, to Daniel również nie miał na to ochoty. Więc mogli nieco pokombinować, aby jakoś elegancko się z tego wykręcić. Albo chociaż nie być do końca. Jeszcze nie ogarniała tego wszystkiego, więc nie wiedziała, czy jej pomysł w ogóle przejdzie, ale była dobrej myśli. Jeśli nic nie przejdzie, to trudno, jakoś się przemęczy.
    — Annecy brzmi dobrze — powiedziała, uśmiechając się delikatnie, po wysłuchaniu zalet tego miasteczka. Sama nigdy nie była poza granicami Ameryki. Właściwie to nigdy nie wyjechała dalej niż poza obręb San Francisco, ale to akurat było najmniej ważne. Spodobał jej się ten opis miasteczka, więc chętnie się tam wybierze. — I wolę nie psuć sobie niespodzianki — powiedziała zupełnie szczerze. Lubiła ten efekt wow, dlatego wolała nie ryzykować i nie googlować tego miasteczka. Zda się na niego.
    — Ale co jest wtedy w tym fajnego? Siedzisz na tyłku i czekasz, aż ktoś ci coś przyniesie — podrapała się po głowie. Tyle słyszała, że to chodzenie po sklepach jest takie fajne i w ogóle, a tymczasem okazywało się, że było… nijakie, bo wszystko ktoś robił za kogoś. Dla niej mijało się to nieco z celem, ale wolała nie mówić tego na głos, bo nie chciała zostać źle odebrana. Z drugiej zaś strony, pewnie od dawna miał ją za wariatkę, więc raczej nie miała nic poza tym do stracenia.
    — Daj spokój — powiedziała i machnęła na niego ręką. — Wierz mi. Trochę obelg się nasłuchałam i dość… trudno jest wymyślić coś, co by mnie zaskoczyło — powiedziała zupełnie poważnie. Może zrobiłoby jej się nieco przykro, ale nie byłoby to coś, z czym by sobie nie poradziła. Bardziej obawiała się komentarzy ze strony jego rodziny niż jakieś tam sprzedawczyni w sklepie.
    — Po zakupach możemy wyskoczyć na kolację. Tak to robią na filmach — wzruszyła lekko ramionami. Może i była biedna, ale nie była zacofana. I o niektórych rzeczach wiedziała w mniejszym bądź większym stopniu. — Albo możemy iść na jakiś deser. Daj spokój. Jesteśmy małżeństwem. To chyba najwyższy czas, aby wiedzieć o sobie coś więcej niż imię, nie? Właściwie to ile ty masz lat? — uniosła brew nieco w górę. No cóż… Chyba właśnie zaczęła się rozkręcać.

    OdpowiedzUsuń