Jeśli chcecie dowiedzieć się, kim jest czekoladowa królewna, dlaczego Artur i Śnieżka nie mogą mieć dzieci oraz jaki talent ukrywa (nie taki) młody Pendragon, to zapraszamy wszystkich na wspólną podróż w poszukiwaniu żuków i pieczenia pianek na ognisku.Zapraszamy!Obiecujemy, że tym razem nie zabraknie kabanosików, a dla wszystkich pełnoletnich będzie piwko!
01.02.2018 r., rezerwat Big Indian Wilderness, zmierzch
— Kay, nie powinno nas tutaj być… — mruknęła blondwłosa dziewczyna i mocniej ścisnęła dłoń swojego chłopaka.
— Daj spokój, Missy. Tutaj nie ma niczego niebezpiecznego. Najwyżej wiewiórka na ciebie napadnie — zaśmiał się i kucnął przy wcześniej przygotowanym miejscu na ognisko. Zapalił kilka zapałek, jedna po drugiej, i wrzucał je na gazety, aby te zajęły się płomieniem.
— Po prostu… Nie jestem przekonana, czy to na pewno dobry pomysł, Kay. Nie powinniśmy odchodzić od grupy — powiedziała, przystępując z nogi na nogę. — I dlaczego akurat tutaj? Nie mogłeś zabrać nas w jakieś cieplejsze miejsce? — Nastolatka weszła do niewielkiego, dwuosobowego namiotu i jeszcze przez chwilę krytykowała dobór miejsca na tę randkę.
01.02.2018 r., rezerwat Big Indian Wilderness, kilka godzin później
— Kay? Słyszałeś? — Missy uniosła się na łokciu i wyraźnie zdenerwowana, rozejrzała się wkoło. Chłopak, półprzytomny, spojrzał na swoją dziewczynę.
— Jak zwykle panikujesz, Missy — stwierdził i przetarł dłonią twarz. — Mogę wyjść i udowodnić ci, że nic tam nie ma, babo — powiedział nieco zirytowany. Missy ostrożnie pokiwała głową.
— Ale obiecujesz, że nic ci się nie stanie?
— Jesteś większą panikara, niż sądziłem. — Nastolatek wywrócił oczami. Naciągnął czapkę na głowę, po czym opuścił namiot.
Missy może i była największą panikarą, która wszystkiego się bała. Lecz tej nocy miała rację. W zaroślach coś się czaiło i tylko czyhało na łatwy kąsek.
02.02.2018 r., rezerwat Big Indian Wilderness, koło południa
— Szczątki ciał znaleziono w okręgu zaledwie dziesięciu metrów od namiotu. Wygląda na to, że jedno z nich wyszło z namiotu z własnej woli. Natomiast drugie zostało z niego brutalnie wyciągnięte. W namiocie są ślady krwi. — Rose Red, która teraz była panią Tulip Green z wydziału zabójstw, uważnie słuchała i robiła szczegółowe notatki w swoim niewielkim zeszycie. Po wysłuchaniu historii, odeszła kawałek na bok.
— To ona, prawda? — zapytała jedna z myszek z Mysiej Straży, która zajmowała miejsce w jej kieszeni. — Powiesz o tym burmistrzowi Cole`owi? Albo Pannie White?
13.02.2018 r., Woodlands, gabinet Panny White, wczesne popołudnie
Snow siedziała w swoim gabinecie i popijała czarną kawę. Zrobiła sobie zasłużoną przerwę i miała zamiar spędzić te piętnaście minut w zupełnej ciszy. Bez problemów, bez wrzasków, bez wysłuchiwania najróżniejszych problemów. Na chwilę przymknęła oczy.
— Widziałaś to?! — Wrzasnął burmistrz Cole, a swoje pytanie zakończył głośnym trzaśnięciem drzwi. Snow podskoczyła na krześle i tylko dobry refleks (i lata praktyki) sprawiły, że nie znalazła się pod biurkiem.
— Co takiego? — zapytała ostrożnie.
— To! — Krzyknął i rzucił jej przed nos zadrukowaną kartkę:
Snow przeczytała całość i lekko zmarszczyła brwi.
— Nie rozumiem co mam z tym wspólnego.
— Bestia uciekła z Farmy, która jest zarządzana przez twoją siostrę, panno White. — Nic więcej nie musiał mówić. Snow westchnęła ciężko i jeszcze raz uważnie przeczytała tekst.
— Dużo ofiar?
— Za dużo. Już rozmawiałem z Arturem Pendragonem. Wyjeżdżacie jutro z samego rana. Trzeba działać, jak najszybciej!
Następnego dnia, rano.
Przyjechał pod jej mieszkanie autem, które wcześniej wypożyczył z wypożyczalni. Wybrał specjalnie takie, które wtopiłoby się w tłum, przechodząc ze smutkiem obok tych, które rzeczywiście mu się podobały. Jedynym miłym akcentem był odświeżacz z logo wypożyczalni, która pachniała jak sosnowy las. Czekając aż Snow przyjdzie wraz z ich bagażem, postanowił odpalić radio. Chwile mu zajęło znalezienie stacji, gdzie nie byłoby właśnie reklamy środka na grzybicę albo piosenki “Despacito”.
She’s my cherry pie śpiewał wraz z wokalistą, choć fakt, że znał ten kawałek był istnym przypadkiem. Jedna z pielęgniarek z oddziału, na którym leżał, ubóstwiała tę piosenkę i słuchała jej prawie cały czas. Musiał przyznać, że miała niezły gust. Nawet nie zorientował się, kiedy Śnieżka zapukała w jego szybę. Artur wyszedł z auta i zapakował bagaże do samochodu, podczas gdy kobieta zajęła miejsce obok kierowcy.
— Wszystko zabrałaś? — zapytał, by się upewnić albo zwyczajnie zacząć rozmowę. — Oczywiście nie licząc dobrego humoru.
— Tak. Mam wszystko — potwierdziła i lekko skinęła głową. Zapięła pas, a kiedy Artur ruszył, to krzyknęła gwałtownie: — Nie! Jednak nie zabrałam dokumentów! Poczekaj chwilkę! — Pośpiesznie wyskoczyła z samochodu i pognała do swojego apartamentu. Wróciła z niego po dłuższej chwili.
— Teraz mam wszystko — stwierdziła, wygodnie rozsiadając się na fotelu. Artur po raz kolejny ruszył. A Snow po raz kolejny kazała mu się zatrzymać, twierdząc, że czegoś zapomniała. I znów wybiegła z samochodu, aby to zabrać. Sytuacja powtórzyła się jeszcze czterokrotnie.
— No. Teraz, to już chyba wszys… — zacięła się i posłała Arturowi niewinne spojrzenie. — Zapomniałam wyłączyć żelazko!
— Do jasnej cholery Snow! W ten sposób nie wyjedziemy stąd do jutra. Krwiożercza bestia, pamiętasz? — Artur był wyraźnie zirytowany, ale przewrócił oczami i pozwolił jej wrócić ten ostatni raz.
— Gdyby zeżarła moją siostrę, to przynajmniej byłby spokój — mruknęła nim trzasnęła drzwiami od samochodu. Doszła do drzwi głównych apartamentowca i dopiero wtedy uświadomiła sobie bardzo ważną rzecz. Wróciła się do samochodu i grzecznie usiadła. — Ja nie mam żelazka — powiedziała, wbijając wzrok w jezdnię przed nimi. — Jedź już.
Artur nie postarał się o jakąś konstruktywną krytykę tylko odpalił auto ponownie i tym razem ruszył tak gwałtownie, że próba zatrzymania mogłaby się źle skończyć. On chciał jedynie szybko załatwić sprawę. Niejednokrotnie walczył z potworami, więc i zabicie tego powinno przyjść mu z łatwością.
— Jaki jest plan królewno? — spytał, gdy odjechali kawałek . — Myślisz, że to będzie miało pancerz? Znacznie trudniej wtedy przeszyć je mieczem.
— Żartujesz sobie ze mnie? — zapytała, marszcząc lekko brwi. — My nie będziemy jej zabijali. A przynajmniej nie na początku. Zresztą, gdybym chciała od razu uśmiercić bestię, to pojechałabym z panem Wolfem. Najpierw postaramy się z nią porozmawiać i dojść do porozumienia. Przekonany ją, żeby zrezygnowała ze swoich polowań. To jeden z naszych. I skoro nie zabiłabym ciebie, to dlaczego mam zabić bestię? To nie fair, Arturze. Musimy wymyślić szczegóły naszego małżeństwa. Co proponujesz?
— Małżeństwo… Hmm, chyba wystarczy, że będziemy udawać wielce zakochanych. Ewentualnie możemy to podciągnąć pod jakiś miesiąc miodowy. W kieszeni kurtki mam schowany pierścionek — uśmiechnął się krzywo. — Tylko nie oczekuj zbyt wiele, nadal jestem biednym policjantem.
Śnieżka bez zbędnego gadania wsunęła rękę do kieszeni jego kurtki i chwilę w niej pogrzebała. Wyciągnęła pierścionek i uważnie się mu przyjrzała.
— Przejdzie — stwierdziła, wsuwając go na palec serdeczny. Uśmiechnęła się delikatnie w kierunku blondyna. — Mam takie fajne coś. I według tego jesteśmy… — powiedziała, marszcząc lekko brwi. Przeszukała torebkę i w końcu odnalazła w niej dwa fałszywe dowody tożsamości z ich zdjęciami. — Samuel i Deanna Winchester. Może to być nasz spóźniony miesiąc poślubny. I uważasz, że za mało ci płacimy? — zapytała, uważnie przyglądając się pierścionkowi.
— Przyznasz chyba, że nie jest to pierścionek na miary króla… — westchnął w tęsknocie za dawnymi latami. — Samuel i Deanna. Brzmi prawie jak Bonnie i Clyde. Mam nadzieję, że turyści to kupią.
— W sumie racja. Mógłbyś się bardziej postarać i odłożyć na ten cel jakieś oszczędności — wzruszyła ramionami, uważnie przyglądając się pierścionkowi. — I kto to Bonnie i Clyde? To ktoś z naszych? Chyba ich nie znam… A przynajmniej nie kojarzę. Dobra, ale wracając do ważniejszych rzeczy, to musimy wymyślić jakąś w miarę sensowną historię, nie? I zawody przy których nie trzeba znać zbyt wielu szczegółów. Więc jesteśmy bezdzietnym, szczęśliwym i młodym małżeństwem z Brooklynu. Ty jesteś… Może jednym z kurierów UPS? A ja mogę zostać… O! Początkującym pisarzem?
— Tę parę przestępców udało nam się ostatnio wysłać za kratki. Dziwne, że o nich nie słyszałaś. Kurier UPS? A nie lepiej jak zostanę policjantem? Przynajmniej będę mieć wymówkę, jak ktoś znajdzie mnie z pistoletem.
— Kiedy wam się to udało? Nie widziałam tego w raportach. Czyżby pan Wolf znów niekoniecznie dobrze wypełnił je? I w jakim wydziale pracujesz? I w jakiej jednostce? Z którego jesteś posterunku? Ja bym wolała zrobić z ciebie już jakiegoś myśliwego. Przynajmniej mniej niezgodności by z tego wyniknęło. I mniej zbędnych pytań, Arturze.
— To już może lepiej żebym został tym kurierem… — westchnął.
— No i pięknie! Wierzę, że byłbyś świetnym kurierem — powiedziała i zupełnie odruchowo pogłaskała go po policzku. — Może pomyślę o tym, aby znaleźć ci inny zawód?
— To chyba nie powinno być aż tak istotne. Młoda para z Brooklynu. Kurier i początkująca pisarka. Miłość wisi w powietrzu.
— To skoro już wszystko wiadomo, to… Zajmij się drogą. I obudź mnie, jak już dojedziemy na miejsce — powiedziała i odwróciła się. Przyłożyła policzek do fotela i zamknęła oczy. — Jak rozbijesz samochód, to ty płacisz za wszystkie szkody. I nie wypłacę ci odszkodowania.

Kilka godzin później
Już odkąd dotarli na miejsce wzbudzali wiele podejrzeń, a przynajmniej tak uważał Artur. Wraz ze Śnieżką musieli opracować szczegóły ich planu. Nie mogli bowiem uciec tak po prostu wgłąb lasu i szukać krwiożerczej bestii, którą powinni złapać jeszcze tego wieczoru, by zapobiec kolejnym ofiarom. Artur był przyszykowany na niespodziewany atak, gdyż zawsze miał przy sobie broń, ale jego towarzyszka uparła się, by wpierw nie stosować siły. Nie zmieniało to faktu, że bestia miała już na swoim koncie niezłą sumkę turystów. Dokładnie takich, którzy właśnie podejrzliwie mierzyli ich wzrokiem. Pendragon zorientował się, że od momentu przyjazdu nie trzymali się nawet za ręce. Mieli przecież udawać szczęśliwe małżeństwo, a jak narazie nie zapłonął nawet płomyk uczucia. Spontanicznie ujął twarz Snow swymi dłońmi i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Smakowały nadwyraz słodko i gdyby nie ryzyko, że postanowi go za to uderzyć, to pewnie na jego twarzy pojawiłby się uśmiech zadowolenia. to wystarczyło by rozwiać wątpliwości turystów, a Arturowi coraz bardziej podobało się to zlecenie.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? — warknęła, kiedy pocałunek się skończył, a ona odsunęła się na bardziej bezpieczną odległość.
— Próbuję ratować naszą przykrywkę — wzruszył ramionami. — No ale przyznaj księżniczko, że całuję lepiej niż ten twój Czaruś.
— Ratować? Wszystko jest pod kontrolą. Ratownik od siedmiu boleści się znalazł — wywróciła oczami. — I wcale nie. A nawet jeśli, to i tak nie przyznam ci pierwszego miejsca. Zresztą, twoje pocałunki nie łamią magicznych klątw, ha!
— Może zamiast stać i pachnieć, mogłabyś przynajmniej współpracować — mruknął pod nosem wystarczająco głośno, by mogła go usłyszeć. — Może właśnie działają w odwrotną stronę, a ty wieczorem zamienisz się w ropuchę. Nie będę kłamał, że to znacznie ułatwiłoby mi zadanie.
— Ty się lepiej ciesz, że nie wpadłam na pomysł, aby Czaruś wybudził ciebie ze śpiączki — powiedziała, uśmiechając się nieco złośliwie. — Ale nie martw się. I masz rację. Ale wiesz, że całowanie ropuchy nie sprawia, że ona zamienia się w księżniczkę? Teraz sam będziesz wielką, oślizgłą, zieloną ropuchą. I koniec królowania.
Miał właśnie zamiar wtrącić coś o tym, że królowie zwykli gustować w królowych, a nie księżniczkach, ale zbliżył się właśnie do nich jeden z przewodników.
— Jesteście chyba najbardziej uroczym małżeństwem podczas tej wyprawy — powiedział, uśmiechając się szeroko, a Snow z trudem powstrzymywała się od głośnego wybuchu śmiechu. — Gdzie się poznaliście? Jeśli mogę, to wiedzieć…
— Na terapii małżeńskiej — odpowiedziała, uśmiechając się uroczo, choć po chwili musiała przygryźć wnętrze policzka, aby się nie zaśmiać z miny przewodnika.
— To skomplikowane — spróbował sprostować sprawę Artur, choć on także starał się nie zaśmiać. — Ale miłość jest skomplikowana, prawda skarbie?
— Jakie skomplikowane? Ja chciałam ratować swoje małżeństwo, on chciał ratować swoje. I jakoś tak wyszło, że stworzyliśmy nowe — uśmiechnęła się od ucha do ucha, obserwując jak przewodnik robi się coraz bardziej zakłopotany. — Powiem panu, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Nawet jeśli, tylko czasami, mam ochotę wrzucić go do jakieś zaspy. I odebrać na wiosnę.
— Ach te kobiety, z nimi nigdy nic nie wiadomo. Ale przy niej czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi — uśmiechnął się i złożył tym razem krótki pocałunek na jej policzku. Snow uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie zadowolona z takiego obrotu spraw.
— Chciałem was tylko poinformować, że nasze obozowisko rozbijamy jakieś dwa kilometry stąd. Musimy jeszcze kawałek przejść, więc nieco się pośpieszcie, bo musimy zdążyć przed wieczorem — powiedział przewodnik, szybko zmieniając temat. Snow zaśmiała się pod nosem, po czym ściągnęła torbę z ramienia.
— No co? Jestem kobietą — stwierdziła i ruszyła za przewodnikiem, zostawiając blondyna z całym bagażem. Ten z wyraźną oznaką niezadowolenia wziął cały ich pakunek, starając się nie zostać nazbyt w tyle.
— Nie dziwie się już czemu zwracaliśmy tyle razy. Wzięłaś chyba wszystko, co się tylko da. To waży tonę! — Miał tylko nadzieję, że wzięła też coś do jedzenia. Od tego wysiłku z pewnością zrobi się głodny i wtedy będą dwie bestie na wolności.
Oczywiście, że wzięła ze sobą jedzenie. Tak, jak i masę innych (nie)potrzebnych rzeczy, które były niezbędne do tego, aby przetrwać te kilka dni w lesie. W jej torbach można było znaleźć kilka zestawów ubrań, dwie pary butów, dwie kosmetyczki (jedna na przybory do makijażu, druga na środki czystości), ciepłe koce (bo sam śpiwór przecież dobrze nie ogrzeje), poduszki (aby było miękko) i dmuchany materac z pompką, choć nie miała pojęcia, gdzie tę pompkę wrzuciła. I czy w ogóle ją wzięła.
Pierwsze obozowisko rozbili na specjalnie wyznaczonym terenie. Podobno było tutaj bezpiecznie, choć Snow szczerze w to wątpiła. Między drzewami zapewne biegało mnóstwo różnych zwierząt z mniej lub bardziej pozytywnym nastawieniem. Artur wziął się za ustawianie ich namiotu, choć szło mu to naprawdę opornie. Wszystkie części wyglądały identycznie, a nie było dołączonej żadnej instrukcji, a nawet jeśli była, to przecież poradzi sobie bez niej. Mężczyźni ich nie potrzebują. Z każdą kolejną chwilą zaczął jednak w to wątpić. Reszta turystów zdążyła już to zrobić i cieszyła się bliskością z naturą.
— Nie wierzę, że to mówię, ale czy nie chciałabyś mi pomóc... — zawahał się chwilę widząc niedaleko kolejną parę — ...kochanie?
— Pomóc? Kochanie! Prawdziwi mężczyźni nie potrzebują pomocy — zaśmiała się złośliwie. — Ale dobrze. Co mam zrobić?
— Przeczytałabyś mi instrukcję? — na policzkach Artura można było zobaczyć dwa małe rumieńce. — Powinna być gdzieś tam z resztą tych kijków.
— No dobra — powiedziała i odeszła w kierunku kijków. Chwilę pogrzebała, aż w końcu znalazła instrukcję składania namiotu. Podała ją Arturowi. — I widzisz? I tak koniec końców wyszło na moje. I sam sobie czytaj.
Z instrukcją poszło już gładko, a poszłoby i szybciej gdyby udało im się współpracować.
Snow weszła do namiotu, gdzie zaczęła przygotowywać sobie miejsce do spania.
— Art… Sam! — Krzyknęła, wystawiając głowę z namiotu. — Musisz mi pomóc jeszcze z materacem — powiedziała, wyciągając pudełko i podając mu. — Musisz napompować. Tylko chyba pompki nie wzięłam — uśmiechnęła się niewinnie. Wyszła z namiotu i stanęła naprzeciw niego. — Zrobisz to dla mnie, prawda?
— Widziałem, że ci obok mają pompkę. Może użyjesz tego swego wdzięku i się przysłużysz, skarbie? — odwzajemnił uśmiech.
— Żartujesz? Ten facet patrzy się na nas, jakbyśmy byli chodzącą kolacją. Jeśli planuje upiec nas na ogniu, to lepiej, abyś ty był pierwszy. Mniejsza szkodliwość społeczna, czy jakoś tak. Nieważne. Idź, idź, a ja przygotuję resztę.
Nie miał już dłużej siły się z nią kłócić więc poszedł do namiotu obok poprosić o pompkę. Po krótkiej przyjacielskiej rozmowie wrócił ze sprzętem do Śnieżki.
— Widzisz? To wcale nie było takie trudne — mruknął i zaczął napełniać ich materac powietrzem. Snow wpatrywała się w niego z szerokim uśmiechem na ustach. A kiedy materac został napompowany, to wtargała go do namiotu.
— Obawiam się, że dla ciebie nie starczy na nim miejsca — powiedziała, drapiąc się lekko po głowie. Rozłożyła jeszcze koce, śpiwory i poduszki. Jednak materac wydawał się dziwnie mały. — Ten materac jest półtora osobowy — stwierdziła w końcu. — Tym razem, to naprawdę nie moja wina! Na pudełku jest napisane, że jest idealny do namiotu na dwie osoby. Ale mogę dać ci dodatkowy koc.
— Chyba nie idziecie jeszcze spać, prawda?! Przed nami wieczorne pieczenie pianek i śpiewanie piosenek przy ognisku! Chodźcie, nie może nikogo zabraknąć! — przewodnik wydawał się aż emanować pozytywną energią. Artur złapał Śnieżkę i razem poszli w stronę zabawy. Wziął dwa kije i nadział na każdym po słodkiej piance.
— Jutro z rana proponuje zacząć tropić bestię, a teraz poudawajmy przez chwilę szczęśliwe małżeństwo. I nie myśl sobie, że natrudziłem się tyle, by nie spać nawet na materacu.
— Ale się nie zmieścisz na materacu. A ja nie mogę być chora. Tydzień wolnego, a to wszystko wyleci w kosmos — westchnęła ciężko i usiadła na prowizorycznej ławeczce niedaleko ogniska. — Pogadamy o tym wieczorem. O tej drugiej sprawie również — powiedziała cicho. Oparła głowę na ramieniu Artura. — Te pianki są już gotowe? — zapytała, nieco bardziej napierając ciałem na mężczyznę.
— Najsłodsze pianki dla najsłodszej kobiety w moim życiu — jedną z nich nakarmił Snow, a drugą zjadł sam.
— Taki facet to skarb — uśmiechnęła się do nich jedna z turystek. — Mój myśli tylko o jednym. Jesteśmy tu by odnaleźć jakiś zagrożony gatunek żuka. Romantyzm już dawno wyparował. Ale ty na pewno wprowadzisz tu jakiś cieplejszy nastrój! Podajcie mu gitarę!
W ręce Artura trafił instrument, a on spojrzał z przerażeniem na Śnieżkę, która odpowiedziała rozbawionym uśmiechem.
— Nigdy tego nie robiłem — przeczyścił gardo aby lepiej się zaprezentować. — Tą piosenkę dedykuję mojej pięknej żonie.
Pociągnął lekko palcami za struny, a z jego ust wyleciały pierwsze słowa. Była to stara pieśń, którą śpiewali kiedyś zakochani mężczyźni wybrankom swego serca jeszcze za czasów jego panowania. Podsłuchał ją kiedyś, gdy wraz z ojcem odwiedzali podległe im wioski. Jeden z chłopów śpiewał ją właśnie ukochanej, zanim ta przeszła na inny świat. Nie było w niej jednak smutku, gdyż cała przepełniona była miłością.
He rode through the streets of the city
Down from his hill on high
O'er the winds and the steps and the cobbles
He rode to a woman sigh
For she was his secret treasure
She was his shame and his bliss
And a chain and a keep are nothing
Compared to a woman's kiss
He rode through the streets of the city
Down from his hill on high
O'er the winds and the steps and the cobbles
He rode to a woman sigh
For she was his secret treasure
She was his shame and his bliss
And a chain and a keep are nothing
Compared to a woman's kiss
Peter Hollens: Hands of Gold
Snow, po raz pierwszy od dawna, się nie odzywała. Słuchała w ciszy i skupieniu, wyraźnie poruszona piosenką. Mimo że nieudolna gra na gitarze psuła cały efekt, to słowa były piękne. Przymknęła oczy, uśmiechając się delikatnie.
— To było cudowne! Jeszcze! Jeszcze! — zawołała jedna z turystek. Snow otworzyła jedno oko i posłała jej niemal mordercze spojrzenie za to, że zniszczyła tak piękny i klimatyczny nastrój. — Ta piosenka jest piękna — stwierdziła. — Ale chyba też bardzo stara, nie? Zajmujecie się czymś związanego z historią? Albo jakąś starą kulturą?
— Mój mąż jest fanem seriali o rycerzach. Pewnie usłyszał ją w jednym z nich.
— Naprawdę?! Mój mąż tak samo! Chociaż bardziej smoki lubi. Ma nawet dwie figurki smoków. A ja zawsze chciałam spotkać prawdziwego rycerza. Albo jeszcze lepiej! Księcia z bajki! — Snow zaśmiała się pod nosem i przez chwilę walczyła sama z sobą, aby nie powiedzieć czegoś za dużo. — Macie może dzieci? Bo my mamy dwa bąbelki! Urocze dzieciaczki! Ale nie wiemy już co im czytać. Nie lubią opowieści o dzielnym Królu Arturze. Nie lubią, kiedy czyta im się Grę o Tron. Nawet Władcy Pierścieni nie lubią! Nie wiemy już co robić. — Kobieta westchnęła.
— Nie mamy dzieci. Ale… — zacięła się. — Mój mąż ma syna. Z poprzedniego małżeństwa. Może pomoże? — uśmiechnęła się niewinnie. Wzięła dwie pianki i nabiła je na patyk, który wsadziła w ognisko.
— Yyyyy — Artur dosłownie nie wiedział, co ma powiedzieć. — To prawda mam syna, ale chyba i tak nie pomogę. Moja poprzednia żona od rozwodu utrudnia mi z nim kontakt. Ale jeśli nie lubią nawet opowieści o królu Arturze, to chyba nic im nie pomoże. Chociaż… Moja ukochana jest początkującą pisarką. Może coś jej autorstwa podpasowałoby waszym dzieciakom. Co myślisz skarbie?
— Jestem dopiero początkująca pisarką. I nie piszę nic dla dzieci — powiedziała, uśmiechając się niepewnie w ich stronę. — Ale może coś lekkiego im poczytacie? Może… eee… Królewna Śnieżka! — uśmiechnęła się szeroko, zadowolona ze swojego błyskotliwego pomysłu.
— Za lekka. Śnieżka na końcu szczęśliwie kończy, nie? Nie cierpię bajek Disneya! Legendy o Królu Arturze też są za lekkie! Gra o tron! To jest dopiero coś! I takie coś powinny lubić nasze bąbelki, a nie tam. — Kobieta coś jeszcze mówiła, ale Snow się wyłączyła. Wyciągnęła pianki z ognia i ściągnęła je z kijka.
— Smacznego — uśmiechnęła się do Artura, do którego się przytuliła i wsunęła mu jedną do ust. Drugą sama pośpiesznie zjadła. — Idziemy do siebie? — mruknęła, przesuwając nosem po jego policzku. On w odpowiedzi kiwnął głową, złapał ją za dłoń i splótł jej palce ze swoimi.
— Dobranoc wszystkim. My już pójdziemy się położyć — powiedział i pocałował dłoń królewny. — Współczuje dzieciakom tej kobiety. Nasze nieistniejące, udawane dzieci miałyby o wiele lepszą matkę.
— No wiem — uśmiechnęła się wesoło i ruszyła w kierunku namiotu. — Ale wiesz, co? Masz punkt na próbę przymilania się. Mogę ci odstąpić kawałek materaca. Ale cały i tak się nie zmieścisz — powiedziała, wchodząc do namiotu. Ściągnęła buty i usiadła na materacu. — Czuję spadek cukru, chcesz czekoladkę?
— Czekoladka od czekoladowej królewny. Cóż za zaszczyt — uśmiechnął się i przyjął poczęstunek. — Myślę, że jak się położymy blisko siebie, to oboje się zmieścimy.
— Czekoladowa królewna? — zaśmiała się, wyciągając z plecaka kolejny woreczek z czekoladkami. — Ewentualnie mogę na to przystać. Ale jeśli będziesz za blisko, to naślę na ciebie swoich kumpli, jasne?
— Twoich kumpli? — zapytał zaskoczony.
— O tak. Moich kumpli — potwierdziła i skinęła lekko głową. — Nie chcesz spotkać ich w ciemnym zaułku — stwierdziła. Jednak nie kwapiła się do tego, aby sprostować, jakich kumpli ma na myśli. Jednak z drugiej strony wściekłe wiewiórki mogły wyrządzić więcej krzywdy niż jakiś łysy osiłek w dresach. — Śpię z lewej strony! Ale najpierw musimy coś jeszcze zrobić. Gotowy na ekscytującą podróż do nowego świata? Gotowy na nowe doznania? — Na koniec zabawnie poruszyła brwiami, przez co wyglądała, jakby reklamowała nowy i genialny proszek do prania.
— Z tobą zawsze — powiedział rozbawiony sposobem ekspresji kobiety.
Kilka minut później…
— Trochę bardziej w lewo… Nie! W prawo! Troszkę w prawo… W górę. Nie, nie! Jednak w dół! I teraz w lewo… W to drugie lewo! — Snow spojrzała z wyrzutem na Artura. — Teraz w górę. I tak! Tak! Tak! Udało nam się! Mam dwie kreski! — zawołała uradowana i pośpiesznie podłączyła niewielki tablet pod internet, którego zasięg udało im się złapać. Wciąż nie rozumiała, jak to wszystko działało, ale póki ułatwiało jej życie, to nie miała najmniejszego zamiaru narzekać. W Google wpisała odpowiednią frazę i zmarszczyła lekko brwi. — Błagam, nie ruszaj się przez chwilkę… — mruknęła w kierunku blondyna, widząc, jak strona nie chce się ładować. W końcu udało się, co wzięła za spory sukces. — O cholera… Jest gorzej niż myślałam! Patrz! — powiedziała, przesuwając się nieco i uważając, aby go nie trącić. Jakby teraz stracili połączenie z internetem, to byłby koniec. Pokazała mu dwa posty, które wydały jej się interesujace.
— Co ty na to, aby jutro zrobić sobie zasłużone wolne? Spędzimy czas na spacerach, podziwianiu widoków. Wiesz, zbliżymy się do Matki Natury. A pojutrze zapolujemy na potwora? Albo nic nie mów! Wiem, że to głupie. Nie chcę mieć Trumpa na karku. Najpierw zapolujemy, a potem spędzimy czas na łonie natury. Co proponujesz?
— Najpierw musimy odłączyć się jakoś od grupy aby nie narażać kolejnych turystów. Z wytropienie bestii może być już problem, ale każdy zwierzak duży czy mały zostawia ślady. Pójdziemy za nimi i wykorzystamy element zaskoczenia.
— Myślę, że odłączenie się od grupy nie będzie szczególnie trudne. Wystarczy im podrzucić jakiś temat do rozmowy i iść na samym końcu. Gorszy będzie powrót do obozowiska. Ale myślę, że i z tym jakoś sobie poradzimy. I czy tropienie na pewno jest konieczne? Może sama nas znajdzie…
— No tak, zawsze możemy poczekać aż sama nas znajdzie i nas zje — wywrócił oczami. — Tak czy inaczej proponuję aby teraz się wyspać. Obstawiam , że z zaglądaniem turystów nie będziesz miała problemów więc wygląda na to, że zadanie wcale nie jest takie trudne, a nasz plan rzeczywiście jest wykonywalny.
— No, a nie? Przyjdzie, będzie chciała nas zjeść i wtedy z nią pogadamy. I przekonamy, że nie jesteśmy do jedzenia — powiedział, wzruszając ramionami. — Ale masz rację. Teraz czas się wyspać — powiedziała, zakopując się w śpiworze. — Co mi zrobisz na śniadanie?
— Hmmm, co powiesz na kanapki ze wszystkim co znajdę w naszym plecaku z prowiantem? I przesuń się trochę żonko, bo twój mąż marznie.
— No… Ewentualnie mogę na to przystać — mruknęła, przesuwając się bliżej ścianki namiotu. — Dlaczego nie wejdziesz do swojego śpiwora? Na pewno będzie ci cieplej — stwierdziła, zarzucając kolejny koc na ramiona. — I kto to widział. Środek zimy i spanie pod namiotami. Dlaczego ludzie, to lubią?
— Jest na mnie za mały — mruknął bardziej otulając się kocem. — Może lubią sporty ekstremalne, bo inaczej bym tego raczej nie nazwał.
— To zrób sobie z niego taką kołdrę — wywróciła oczami i otuliła się jeszcze jednym kocem. — Nie dmuchaj mi w kark, nie dotykaj, jasne? No. To dobranoc! — uśmiechnęła się szeroko i chwilę pokręciła na materacu, szukając tej odpowiedniej pozycji. — No może… Albo szukają zaginionych żuków czy innego robactwa. Ale naprawdę, jakby nie mogli łazić, kiedy jest ciepło.
Artur zrobił tak jak mu poleciła i od razu zrobiło mu się cieplej. Aby oboje mogli czuć się bardziej komfortowo przewrócił się na bok na drugą stronę.
— Dobranoc.
Nie trwało to długo. Po kilku minutach, przez które zmarzła jak mało kto, przesunęła się nieco, dzięki czemu stykała się plecami z jego. Powoli i ostrożnie sięgnęła po jego koc i przeciągnęła go nieco na swoją stronę. To jednak niewiele pomogło, więc przeciągnęła jeszcze śpiwór i jeszcze bardziej wtuliła się tyłem w ciało Artura.
Również i to szybko jej się znudziło. Przekręciła się i wtuliła twarz w jego plecy.
— Nie dałeś mi buzi na dobranoc — mruknęła cicho, będąc gdzieś pomiędzy snem, a jawą. — I nie opowiedziałeś bajki… O tym, jak kot palił fajki. Albo o czymś innym. — Mówiąc to, powoli przeciągała koc i śpiwór na swoją stronę.
— A co powiesz o bajce, w którym król zabija królewnę za podbieranie koca? — zaśmiał się i odwrócił się gwałtownie w jej stronę. — Tortury były straszne. Król łaskotał królewnę całą noc, a ta nie mogła wyrwać się z jego objęć.
Artur urzeczywistniał opowiadaną historię z każda chwilą coraz bardziej zmniejszając odległość między nimi.W pewnym momencie jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jej.
— A potem królewna poszła spać i nie marudziła, gdy król starał się ogrzać jej zmarznięte ciało w swoich objęciach — pocałował ją w czółko i ułożył się wygodnie obok niej. — Jesteś tak lodowata, że odwołuje poprzedni zakaz nie dotykania. To dla naszego dobra.
— Nudne — stwierdziła. — I nie nadaje się na opowieść na dobranoc. Powinny być smoki, zwycięstwa, czary i magia. A wszystko kończyć się szczęśliwie. Mam cię uczyć opowiadania bajek? — mruknęła, znów podbierając mu nieco koca. Jednak tym razem nie marudziła. Grzecznie przytuliła się do króla i przez chwilę nie ruszała się, chcąc się rozgrzać. — Jak to jest, że tobie nie jest tak zimno?
— Ciekawe bajki są tylko dla grzecznych królewien. Następnym razem się bardziej postaram — obiecał, choć liczył na to że następnym razem to ona przejmie pałeczkę. — Z przyzwyczajenia. Poza tym zimy w Camelocie były znacznie bardziej mroźne niż tutaj. Zaskakujące jest, że tobie jest tak zimno. Masz na sobie chyba z dziesięć warstw.
— Przecież jestem grzeczna. Dałam ci czekoladkę, nie pamiętasz? — mruknęła, dmuchając mu w szyję. — Ostatni raz było mi tak zimno, kiedy przyszedł do naszej chatki mój pierwszy narzeczony. Niedźwiedź. W sensie, to był książę, ale zamieniony w niedźwiedzia. Jego futro, choć zajeżdżało mokrym niedźwiedziem, było bardzo ciepłe i nie marzłam. W chatce krasnali i potem u Uroczego nie było tak zimno. A tutaj mam ogrzewany apartament. I biuro. I korytarze. Nie muszę spać w takim mrozie. Nie jestem przyzwyczajona do takiego zimna.
— I właśnie dlatego masz mnie, abym mógł podzielić się odrobiną swojego ciepła. Nie jestem co prawda niedźwiedziem, ale chyba nie masz na co narzekać — uśmiechnął się lekko i puścił jej oczko. — Póki jestem przy tobie i cię grzeję nie powinno być chyba aż tak tragicznie. Myślisz, że robi to ze mnie dobrego męża?
— Dobrego, to nie wiem. Ale na pewno bardziej znośnego. I zyskujesz plusy — zaśmiała się, znów dmuchając mu w szyję. — Ale wiesz co? Pasowałoby ci futro. Byłbyś uroczym niedźwiadkiem. Albo osłem. Ewentualnie lwem, bo czasami też chodzisz tak napuszony jak lwy. I macie podobne kolory grzyw.
— Chyba mogę przystać na lwa. W końcu to symbol odwagi i męstwa. A jeśli królewna szybko nie zaśnie, to zostanie przystawką tego lwa i w opowieści nie będzie szczęśliwego zakończenia.
— Nie zasnę bez cudownej bajki na dobranoc. Więc, mój ty panie i władco, królu lwie, wysil się i opowiedz mi coś. A obiecuję grzecznie zasnąć. I nie marudzić już więcej.
— Niech ci będzie. To były czasy smoków, rycerzy i zamczysk z fosami. Terenami rządził sprawiedliwy król, który nie znalazł sobie jeszcze małżonki. Pewnego dnia odwiedził zamek bliskiego przyjaciela, gdzie spotkał swój ideał kobiety. Podczas jego wizyty posyłali sobie ukradkowe spojrzenia i wymieniali się uśmiechami. Nie mogli pozwolić sobie na więcej, gdyż oficjalnie była żoną owego przyjaciela, a król nie mógł łamać prawa, które sam postanowił. Z niechęcią opuścił zamek i wrócił do siebie. Król każdego dnia przed snem wracał pamięcią do ubiegłych wydarzeń, a kobieta nawiedzała go też w snach. Jego doradca, który był magiem nie mógł już dłużej patrzeć na władcę w takim stanie. Rzucił więc zaklęcie, które miało zmienić wygląd króla na jedną noc. Mąż owej kobiety właśnie udał się na bitwę, więc wykorzystali tę sytuację. Król powrócił na zamek przyjaciela w jego postaci. Odwiedził sypialnie ukochanej, której wyznał sekret, że zrobił to tylko po to by móc się z nią zobaczyć i nie narazić jej na spalenie na stosie, co groziło niewiernym żonom. Tej nocy został poczęty ich syn, a na polu bitwy zginął małżonek kobiety. Podobno walczył dzielnie, ale nie miał szans w starciu ze smokiem. Król obiecał, że powróci raz jeszcze, tym razem we własnej postaci i zabierze ją ze sobą na dwór, gdzie zostanie jego żoną. Gdy wychodził czar zaczął powoli tracić swą moc, a sługa który wcześniej wprowadził go do komnaty został wcześniej poinformowany o śmierci swego pana. Jednak widząc szczęście pani zamku obiecał milczeć i pomóc władcy wyjść tylnymi drzwiami. Kilka miesięcy później urodził się, a kobieta zmarła przy porodzie mimo pomocy magii. Ich miłość trwała do jej ostatniego tchnienia, a król wychował syna najlepiej jak tylko potrafił. I choć tego nigdy nie przyznał, to chłopiec widział jego tęskne spojrzenia, gdy na niego patrzył. Miał on bowiem oczy równie błękitne, co jego matka. — Artur skończył opowieść i spojrzał się na Śnieżkę. — Nie patrz tak na mnie! Przecież było szczęśliwe zakończenie! Miłość zawsze zwycięża.
— Wiesz co? Bujaj się — mruknęła, chowając twarz w śpiworze. — Miłość nie zawsze zwycięża! Gdyby tak było, to nie byłabym rozwódką. A twoja żona byłaby tutaj z tobą, nie? I teraz, to ty się tak na mnie nie patrz! Przemawia przez ciebie jakiś dziwaczny i niezrozumiały przeze mnie ideał o pięknej miłości. To nie bajka, Pendragon, więc opowiedz mi coś, co nie ma pieprzonego, miłosnego i dobrego zakończenia. Albo nic nie mów i idź po prostu spać. Dobranoc!
— Myślałem, że to bardziej ci się spodoba niż palenie żon na stosie. Nawet nie wiesz jak ciężko cię zadowolić — westchnął zrezygnowany. — Dobranoc.
— Wolę palenie na stosie niż pseudomiłosne brednie, Pendragon!
— Ktoś tu po prostu dawno nie był zakochany. Może i jestem skończonym optymistą w temacie miłości, ale sama chciałaś szczęśliwe zakończenie.
— Nie mówiłam, że chcę szczęśliwego zakończenia. Mówiłam, że chcę dobrą historię! A miłość jest przereklamowana, o. Żadna miłość nie jest szczęśliwa! Nic nigdy nie kończy się dobrze i szczęśliwie. Nie ma czegoś takiego, jak “żyli długi i szczęśliwie”, cholera! — Krzyknęła nieco głośniej niż powinna. — I widzisz? Wyprowadziłeś mnie z równowagi. Nie chciałam na ciebie krzyczeć. Tym razem. Przepraszam.
— Jeszcze kiedyś dostaniesz swoje „długo i szczęśliwie” — nachylił się odrobinę i pocałował ją w policzek. — Nic się nie stało. Zdążyłem już przywyknąć.
— Jestem w stałym związku z praca. To jest moje “długo i szczęśliwe”. Spędź chociaż jeden dzień z tym latającym gadem, a zobaczysz o czym mówię — mruknęła cicho. — I śpij już. Jutro musimy pokojowo załatwić sprawę.
Głośny ryk sprawił, że Snow podskoczyła w miejscu. Spojrzała na Artura i uśmiechnęła się niewinnie.
— Widzisz? I po co tropić bestię? Mówiłam, że ona sama wcześniej, czy później do nas dotrze — powiedziała. — I najpierw z nią pogadamy, a dopiero potem użyjemy argumentów siły, jasne? — zapytała, chcąc mieć pewność, że blondyn nie zrobi niczego pochopnie. Nie chciała dopuścić do zabicia tego stworzenia. I co z tego, że był mordercą? Był również jednym z Baśniowców. Dlatego najpierw chciała choć spróbować się z nim dogadać.
— Spokojnie, będę współpracował. To tylko dla bezpieczeństwa — pokazał jej pistolet zanim go schował.
— To dobrze. Chcę to załatwić pokojowo. Tym bardziej, że to jeden z nas. Czy ci się to podoba, czy nie — powiedziała i brakowało tylko tego, aby tupnęła nogą. — I jak coś, to niech najpierw ciebie zjada. Ciebie jest mniej szkoda…
Ruszyli razem w stronę wcześniej słyszanego ryku. Artur sceptycznie podchodził do planu Śnieżki, ale obietnica to obietnica. Musieli przedrzeć się przez niezłe zarośla niż trafili do kryjówki potwora. Chyba oboje nie byli gotowi na to, co właśnie zobaczyli. Stworzenie o ciele lwa, ogonem skorpiona, skrzydłami nietoperza i z tą przerażającą ludzką twarzą.
— No to działaj księżniczko — powiedział, choć miał ochotę wystrzelić już kilkakrotnie.
— Ojej — mruknęła, wpatrując się w bestię. Ta, nie czekając na ich reakcję, rzuciła się do ataku. — Ona nie chce pokojowych rozmów. Uciekaj! — krzyknęła i pociągnęła mężczyznę za rękaw.
Wzięli nogi za pas, a te dodatkowe sekundy dały im małą przewagę. Las był zbyt gęsty, by potwór mógł rozłożyć swe skrzydła i wzbić się w powietrze. Niektóre drzewa miały tak długie korzenie, że aż wystawały ponad ziemię. Artur chciał już ostrzec Snow, by uważała pod nogi, ale było już za późno. Kobieta wrzasnęła głośno, kiedy leciała na ziemię. Upadła z głośnym hukiem i chrzęstem i naprawdę miała nadzieję, że to gałęzie, a nie jej kości, wydały taki odgłos.
— Cholera. Musisz mi pomóc! — powiedziała, zdając sobie sprawę, że to jednak mogła być jej kostka, która teraz strasznie bolała.
Artur cofnął się o te kilka kroków i pomógł jej wstać. Polecił jej by wdrapała mu się na plecy. Mieli mało czasu zanim dogoniłaby ich bestia więc starali się zrobić to szybko i znaleźć jakieś bezpieczne miejsce.
Snow wtuliła się w plecy Artura. Nieco się skuliła, aby nie zarobić przypadkiem jakąś gałęzią, czy innym ustrojstwem.
— Chyba ją zgubiliśmy… — mruknęła cicho, kiedy znaleźli się dość daleko od miejsca wypadku. Nie było słychać żadnych odgłosów. Było dziwnie i nieco podejrzanie cicho, ale tym razem nie przeszkadzało jej to. — Wziąłeś ze sobą apteczkę?
— Tak, zawsze ją przy sobie mam wraz z żelazkiem — wywrócił oczami. — Najważniejsze jest by jakoś ją usztywnić.
Zerwał kawałek materiału ze swojej koszuli i mocno obwiązał go wokół jej skręconej kostki.
— To powinno wystarczyć, ale nie powinnaś jej nadwyrężać. Zaniosę cię do naszego obozowiska, a potem zdecydujemy, co dalej.
— Ja mam w torebce żelazko do włosów. Chociaż to się chyba inaczej nazywa — mruknęła, zabawnie marszcząc brwi. Grzecznie poczekała, aż usztywni jej kostkę. — Nie możesz mnie zanieść do naszego obozowiska. Jeśli bestia podjęła nasz trop, to sprowadzimy na tych ludzi śmierć. Lepiej znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i tam zastanowić się co dalej.
— Przejdziemy przez wodę, ona pewnie jej nie lubi. Tam cię zostawię i będę musiał jakoś ostrzec turystów. Są tam bezbronni. Tak się kończy pokojowe załatwianie spraw. Bohaterowie zawsze kończą jako smaczny posiłek dla takich stworów. A teraz przepraszam, ale muszę coś załatwić. — Artur odszedł kilka kroków i upewnił się, że nie ma nikogo na horyzoncie. To co miał zrobić, zrobił szybko, ale nagle usłyszał dźwięk dochodzący z głębi. Zapiął rozporek i ruszył naprzód. W końcu mógł zmierzyć się z bestią i nikt go nie powstrzyma. Próbowali po dobroci. Teraz przyszedł czas na jego plan. Nim się jednak obejrzał zaczął się kręcić w kółko. Każde drzewo wyglądało tak samo, a on nawet nie pamiętał skąd przyszedł. Odgłosy ucichły, a on zdał sobie sprawę, że zostawił Śnieżkę samą na pastwę losu.
W tym samym czasie...
Im dłużej siedziała w miejscu, tym bardziej miała ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Było jej zimno, a kostka momentami coraz bardziej bolała. Na nic zdały się próby nie myślenia o tym.
Znudzona czekaniem, sięgnęła do swojej torby, która stała nieopodal. Uśmiechnęła się szeroko na widok ostatniej tabliczki czekolady. Rozejrzawszy się wokoło i upewniła się, że Artura nie ma na horyzoncie. Otworzyła paczkę i drgnęła niespodziewanie, słysząc szczęk łamanych gałęzi. Odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził ten dźwięk.
— Artur? Artur, to ty? — zapytała, jednak odpowiedziało jej jedynie złowrogie warknięcie. Bardzo powoli odwróciła głowę, czując nieprzyjemne powarkiwanie i powiew nieprzyjemnego zapachu. Jakby ktoś nie mył zębów od co najmniej tysiąca lat! Nieco zazezowała, aby sprawdzić z kim ma do czynienia.
— Ojej… — mruknęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że znajduje się w niemałym niebezpieczeństwie. Bestia powarkiwała, wyraźnie czegoś oczekując.
Snow głośno przełknęła ślinę. Bardzo powoli wyciągnęła rękę w kierunku monstrum.
— Ja nie jestem twoją przekąską — powiedziała ostrożnie i nieco zbyt gwałtownie cofnęła rękę, kiedy potwór przekręcił głowę. — Ja jestem przyjacielem — wymamrotałą pod nosem i znów wyciągnęła rękę w jej kierunku. — A przyjaciół się nie zjada, wiesz? — dodała, uśmiechając się subtelnie. W końcu dotknęła dłonią jej pyska. — Nie bój się mnie. Nie chcę zrobić ci krzywdy — zapewniła, głaskając zwierzaka. — Pewnie się boisz, co? Jesteś zupełnie sam w obcym świecie. Tutaj nic nie jest takie, jak w Stronach Rodzinnych, nie? — Snow przysunęła się znacznie bliżej do mantikory, która usiadła niczym kot i przekręciła głowę, wyraźnie zainteresowana paplaniną brunetki. — Rozumiem cię. Naprawdę. I nie pozwolę, aby coś ci się stało. Masz moje słowo — przyrzekła. — Nie wiem, co możesz jeść, a czego nie możesz. Ale chcesz może czekoladkę? — zapytała, podsuwając mantikorze kilka kostek czekolady na dłoni. Ta szybko wzięła jedną i jeszcze szybciej ją wypluła. — No wiesz ty co?! Gdybym wiedziała, że pogardzisz czekoladą, to bym ci nie dawała.
Kilka minut później…
Snow stała za mantikorą i wyczesywała jej nadmiar futra ze grzbietu. Poświęciła do tego swoją ulubioną szczotkę, ale nie mogła pozwolić, aby ten biedny zwierzak chodził taki zaniedbany!
Drgnęli oboje, kiedy usłyszeli, że ktoś się zbliża. Mantikora przybrała bojową postawę, gotowa w każdej chwili rzucić się do ataku. Warknęła złowieszczo, kiedy z zarośli wyszedł Artur. Bestia zrobiła krok w jego stronę.
— To nie on — mruknęła Snow i wywróciła oczami. — Mówiłam, tamten był brunetem. To jest Artur, nikt szczególny. Polujemy na Uroczego. — Rozbawiona Snow, pogłaskała swojego nowego pupila za uchem. — I widzisz Arturze? Mówiłam, że ona nie jest taka zła! Obiecała, że będzie grzeczna. Myślisz, że szeryf byłby bardzo zły, gdyby dowiedział się, że mój… zwierzaczek jest mantikorą? Chętnie zabrałabym go do siebie… Może ogarnąłby Buffkina. Albo chociaż go nastraszył. Czasami mam dość tej latającej małpy! Jak myślisz? Arturze? Arturze?! Halo!
— Co tu się najlepszego wyprawia?! — Nie potrafił uwierzyć własnym oczom. Śnieżka dosłownie zaprzyjaźniła się z tym czymś. Wyjął swój miecz i nakierował go na bestię. — Odsuń się od niej. Jest niebezpieczna!
— Sam jesteś niebezpieczny, Pendragon! — krzyknęła, wyciągając spod kurtki niewielki pistolet. — Schowaj miecz, albo powiem, że zdarzył się wypadek przy czyszczeniu broni! — ostrzegła i przeładowała broń. — Nie dam ci jej skrzywdzić. Zostaw ten miecz i podejdź tutaj w pokojowych zamiarach, a udowodnię ci, że mam rację. Nie ma się czego bać.
— Nawet nie będę pytać skąd masz pistolet, ale niech ci będzie. Nie mogę uwierzyć, że to robię — położył miecz na ziemi i uniósł ręce ku górze. — Widzisz bestio, jestem przyjacielem.
— Nie mów do niej bestio! Ona ma imię! — powiedziała wyraźnie oburzona i zabezpieczyła pistolet. — I chyba nie myślałeś, że przyjadę kompletnie nieuzbrojona? — zapytała, chowając go pod kurtkę. Mantykora nieco się rozluźniła. Spojrzała na Artura, po czym przechyliła się w jego kierunku. Obwąchała go, po czym nosem potrąciła jego rękę. — Widzisz? Mówiłam, że cię też polubi i nie ma się czego bać. Po prostu jest przestraszona. Została przeniesiona stosunkowo niedawno i zapewne nie ma pojęcia, co się stało i gdzie jest. Nie mów, że ty się nie bałeś, jak się obudziłeś w szpitalu.
— Przecież się nie boję. A ty nie porównuj mnie do bestii. Ja nikogo nie zabiłem w przeciwieństwie do tego stwora. Przynajmniej teraz możemy ją już zabrać z powrotem na farmę gdzie jej miejsce. Chyba, że znowu ma zamiar zwiać i wziąć sobie kolejnych turystów na przystawkę…
— Oh, jasne! Bo wielki król Artur nigdy nikogo nie skrzywdził. Zawsze tak sprawiedliwy i tak wspaniały, że klękajcie narody. Oh, przestań. Bo zaraz, to ty będziesz jej przystawką — wywróciła oczami i pogłaskała stwora za uchem. — I wszystko już mamy ustalone. Jedziemy na Farmę, gdzie dostanie należytą opiekę. A, jeśli Rose znów zawali, to nie ręczę za siebie — dodała, patrząc jak stwór raz po raz trąca nosem kieszeń blondyna. — Masz tam schowaną broń czy cukierki?
— I po co ten sarkazm — mruknął niezadowolony. — Ani jedno ani drugie. Mam tu te suszone kabanosy, które miały być naszym prowiantem na drogę, ale widzę, że ktoś ma na nie większy apetyt — wyciągnął przysmak i nakarmił nim stworzenie. Wystarczyłaby odrobina nieuwagi i mógłby stracić dłoń. Wyglądało jednak na to, że bestia wcale tego nie planowała i polizała Artura. — Uroczo.
— Bo znów mnie zirytowałeś! — poskarżyła się niezadowolona i mało brakowało do tego, aby tupnęła nogą. — Suszone kabanosy? Wiesz, że te biedne zwierzaczki cierpiały? Dobrze, że przynajmniej ona się naje — powiedziała, wpatrując się, jak jej nowy pupil zajada się kabanosami. I tylko przez chwilkę miała iskierkę nadziei, że źle wymierzy i ugryzie Artura. — No widzisz? I wszystko dobrze się skończyło. Więc możemy wracać na Farmę. Marzy mi się ciepła kąpiel.
— A gdzie podziała się chęć zjednania z Matką Naturą? Jednak mieszczuch zawsze pozostanie mieszczuchem. Ale powrót to jest bardzo dobry pomysł. Ty dostaniesz swoją ciepła kąpiel, a ja ciepłe łóżko i może w końcu się wyśpię.
— Ja nie jestem mieszczuchem. I dalej chcę się jednać z Matką Naturą. Ale nie w tym zimnie — skrzywiła się lekko. — I ej, ej, ej! To, że się nie wyspałeś, to tylko i wyłącznie twoja wina. Mówiłam, abyś zrezygnował z materaca — wzruszyła ramionami. — Dobra, dość tego gadania. Znajdziemy obozowisko, powiemy, że musimy wracać ze względu na moją kontuzję. I wrócimy. Marry grzecznie na nas poczeka. I wszystko dobrze się skończy — powiedziała, wyciągając ręce w kierunku Artura. — No co? Dalej nie mogę chodzić.
— Marry? Serio? — tylko pokręcił głową niezadowolony i wziął Śnieżkę na ręce. Choć była leciutką jak piórko, nie żałował sobie dodatkowych komentarzy. — Te czekoladki chyba ci nie służą skarbie.
— Jasne, jasne. Już sobie nie dodawaj, kochanie — mruknęła, zarzucając mu jedną rękę na szyję. — Musisz wiedzieć, że wciąż mogę nasłać na ciebie moich kumpli. Z Marry na czele! I idź już, bo głodna się robię. A musimy wrócić do obozowiska, a potem na Farmę. Mam nadzieje, że chociaż tam nie każą nam spać w namiotach, a dadzą ciepły pokój.
— I kto cię wtedy będzie niósł, co? A jeśli tymi twoimi kumplami jest siedmiu krasnoludków, to chyba poradzę sobie z mniejszymi od siebie.
Snow wyraźnie się spięła. Zacisnęła usta w wąską linijkę i przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy szeryf uwierzyłby jej, gdyby powiedziała o wypadku przy czyszczeniu broni.
— Zamknij się w końcu — powiedziała jedynie i odwróciła głowę, aby nie musieć na niego patrzeć.
Szli tak przez moment, a Artur wahał się czy zauważy, że zrobił to specjalnie jeśli ją upuści. Jednak głos z tyłu głowy przestrzegał go przed sprawdzaniem tej tezy.
— Wiem, że miałem się nie odzywać, ale chyba zbliżamy się do obozowiska. Postaraj się już nie być taką złośnicą i przejść na tryb idealnej żony. Już kiedyś z Czarusiem ci się to udało.
— Jeszcze słowo, a zrobię z tobą to samo, co zrobiłam z krasnoludkami… I nawet najwyższe siły czyste i nieczyste ci nie pomogą — uśmiechnęła się najładniej, jak tylko potrafiła. Zupełnie, jakby wyznawała mu miłość, a nie groziła. — Mówimy im prawdę, nie? Tę część prawdy, że się potknęłam i skręciłam kostkę. Można dodać, że to dzieje się raz na jakiś czas i trzeba jechać na kontrolę sprawdzić, czy wszystko gra.
— Ktoś tu pokazuje pazurki — prychnął, bo sam nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Wiele osób mu wcześniej groziło, ale jeszcze nie ktoś tak „uroczy”. — Moja niezdarna żona znów ma problem z kostką, a jako opiekuńczy mąż zabiorę ją do pobliskiego szpitala. Historia sama się sprzeda, czekoladko.
— To dobrze. I nie trzeba, aż tak bardzo kłamać — uśmiechnęła się delikatnie. Oparła głowę na jego ramieniu, kiedy zauważyła kręcących się nieopodal ludzi. — A kostka rzeczywiście bardzo boli. Masz coś przeciwbólowego?
— Myślę, że znajdziemy coś w twojej apteczce — ułożył ją na ziemi obok ich namiotu i wyjął z niego ową apteczkę.
— O matko! Co ci się stało?! — Kobieta wyglądała na bardzo poruszoną. — Gdy szliśmy, zniknięcie nam z oczu. Co się stało? To chyba nic poważnego, prawda?
— Potknęłam się i skręciłam kostkę. To nie pierwszy raz, dlatego lepiej będzie, jeśli ktoś to zobaczy — odpowiedziała, uśmiechając się słabo do kobiety. — Dlatego lepiej będzie, jeśli już wrócimy. Świetnie się bawiliśmy, ale… no niestety.
— Jaka szkoda! Naprawdę was polubiłam, ale zdrowie jest ważniejsze. Już wiem! Podam wam swój numer i będziemy mogli zostać w kontakcie!
— To chyba nie będzie konieczne. Raczej nie korzystamy z telefonów— odparł Artur. — Masz tu coś przeciwbólowego kochanie.
— Jak nie korzystacie? Przecież jesteś kurierem! — zawołała kobieta. Snow wzięła tabletkę od Artura i szybko ją przełknęła.
— Jesteśmy tradycjonalistami. On używa telefonu tylko w pracy. A tak, to komunikujemy się za pomocą listów — odparła. Kobieta pokiwała głową, choć sprawiała wrażenie kogoś, kto nie miał pojęcia, co się właściwie działo. — Podajcie wasz adres, to się z wami skontaktujemy. Prawda, kochanie?
— Oczywiście — potaknął głową i pocałował ją czule w czoło. Kobieta wyjęła długopis i stary paragon, na którym spisała swój adres, choć nie była do końca przekonana. Artur spakował ich wszystkie rzeczy i złożył namiot, co okazało się o wiele prostsze niż jego rozkładanie. Zaniósł rzeczy do samochodu i szybko wrócił. — A teraz pani wybaczy, ale kobieta mego serca potrzebuje pomocy prawdziwego lekarza.
— Rozumiem. Naprawdę rozumiem! Życzę wam wszystkiego najlepszego. I szybkiego powrotu do zdrowia! — Kobieta na koniec uścisnęła ich serdecznie i pomachała, kiedy odjeżdżali. — Dziwni byli. Jak można woleć legendy arturiańskie od Gry o Tron?! — Kobieta z oburzeniem spojrzała na swojego męża. — I wiem, dlaczego nie mają dzieci. Widziałeś, jaka chuda była? I jak czarne miała włosy? To dlatego, że się farbuje. Ja ci mówię, że to dlatego! Harry! Słuchasz mnie?
— Co? — Mężczyzna spojrzał na swoją żonę zaskoczony. — Patrz! Znalazłem! — krzyknął i pokazał jej niewielkiego robaka.
Kilka minut później
Gdy dotarli z powrotem do mantikory, ta wybudziła się z krótkiej drzemki. Zaskakujące jak z krwiożerczej bestii stała się potulnym stworzeniem. Taki obrót spraw był jednak im na rękę, więc Artur nie narzekał.
— Tak sobie teraz myślę, jak do cholery my ją zabierzemy? Nie zmieści się przecież do bagażnika…
— Może polecieć za nami, nie? — uśmiechnęła się wesoło. — Albo! Albo rozłożymy siedzenia z tyłu. I wtedy się zmieści. Jak się bardzo ścieśni i skuli.
— To jest samochód z wypożyczalni. Błagam postaraj się go nie zniszczyć, dobrze? — poprosił grzecznie i zachęcił stwora do pójścia ich śladem kolejnym kabanosem. Marry grzecznie weszła do samochodu. Zjadła kabanosa i spojrzała wyczekująco na Artura.
— Pewnie chce jeszcze. Moich czekoladek nie lubi. Masz jeszcze? Jak nie masz, to ruszaj, nim ona zmieni zdanie
— Ten niestety był ostatni — przyznał i szybko zamknął samochód. — My też lepiej wsiadamy. Mam już dość tego miejsca.
~.~
Śnieżka naprawdę cieszyła się z tego, że problem został rozwiązany i już więcej nie będzie ofiar. Nieco bolało ją to, że jej nowy przyjaciel będzie musiał pozostać na Farmie, zamknięty w klatce, ale niestety takie były przepisy i musiała się ich stosować.
Nie mogąc znieść dłużej widoku czterech ścian pokoju, który dostała w jednym z budynków, ubrała ciepłą kurtkę i szybko, na tyle na ile pozwalała jej kostka, go opuściła. Udała się na tyły Farmy, gdzie stało zaparkowane auto.
Z bagażnika wyciągnęła szklaną butelkę, po czym zgrabnie wskoczyła na maskę, z której przeszła na dach samochodu. Wygodnie na nim usiadła i machnąwszy nogami, otworzyła butelkę z piwem. Upiła łyka i skrzywiła się, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem Docześniakom coś takiego może w ogóle smakować. Było paskudne i miała ochotę je wylać. I nie wiedziała dlaczego po raz kolejny przystawiła szyjkę butelki do ust, aby upić co nieco.
— Uważaj księżniczko, bo jeszcze się upijesz — uśmiechnął się Artur, który podświadomie wiedział, że ją tu znajdzie. — Miałabyś coś przeciwko, gdybym się dołączył?
— Nie martw się, królu — mruknęła, przesuwając się nieco na dachu. — Upicie się tym czymś mi nie grozi. Chcesz? — zapytała i wyciągnęła pełną, nieotwartą butelkę w jego kierunku.
— Dziękuję — dygnął teatralnie, chwycił butelkę i usiadł tuż koło Śnieżki. Z otworzeniem nie miał większych problemów, a chłód napoju był niezwykle przyjemny. — Dobrze się spisałaś, choć ja nadal czekam na swoją ropuchę.
— Uratowałam ci życie — zauważyła, śmiejąc się. — I… No dobra — mruknęła i nieco pochyliła się w jego kierunku. Lekko musnęła jego usta swoimi. — Powinno zadziałać. Skargi i zażalenia proszę kierować do wyższych instancji — mruknęła, wracając na wcześniejsze miejsce. Znów upiła nieco piwa, krzywiąc się przy tym. — Prawda jest taka, że nikt nie całuje lepiej od Uroczego. Ale dobre pocałunki, to nie wszystko. Jego… rozwiązłość seksualna jest przerażająca. Podobno teraz, kiedy wyczerpał limit dostępnych Baśniówek, to zadowala się Docześniackimi kobietami, które chyba go utrzymują.
— Chyba nigdy nie zrozumiem, czemu wolicie właśnie takich od zwykłych mężczyzn. Może nie mamy tyle wdzięku, ale przynajmniej nie zajmujemy wam godzin w łazience, by wystylizować swoje włosy i nałożyć na nie mnóstwo żelu. Ale co ja tam wiem, sam wybrałem sobie taką kobietę, która zdradziła mnie z moim przyjacielem. — Odstawił pustą butelkę i wziął kolejną. — Piwo chyba nigdy nie będzie domeną kobiet.
— Uroczy zdradził mnie z moją siostrą. Bliźniaczką w dodatku — mruknęła, dopijając piwo do końca i pustą butelkę odrzucając na śnieg. — I to wcale nie do końca było tak. Po prostu… Moim pierwszym narzeczonym był niedźwiedź. To znaczy książę zamieniony w niedźwiedzia, przez którego musiałam uciekać. Trafiłam do kobiety, która nasłała na mnie łowcę, aby mnie zabił, bo miała zbyt wygórowane mniemanie o własnej urodzie. Znów musiałam uciekać, aby ratować własne życie. Sądziłam, że dotarłam do chatki matki. I zdziwiłam się, kiedy okazało się, że była to chatka siedmiu krasnoludków. Chwilę przed zapadnięciem w śpiączkę, naprawdę sądziłam, że tym razem to jest już koniec i naprawdę umrę. Oczywiście, że zakochałam się w Uroczym. Był… inny. W końcu czułam się przy nim bezpiecznie i szczęśliwie. Może to była moja wina? Może za mocno go kochałam? — westchnęła ciężko i sięgnęła po kolejną butelkę z piwem.
Artur złapał ją za dłoń zanim zdążyła jednak to zrobić.
— To nigdy nie była twoja wina, rozumiesz? Czaruś po prostu nie umie trzymać łap przy sobie. I jeśli ktoś miałby czegoś żałować, to on tego, że cię stracił. — Doskonale wiedział, co mogła czuć jego towarzyszka, bo sam przeżywał to wiele razy. Całe życie obwiniał się i nie chciał tego samego dla niej. Może była momentami irytująca, ale nikt nie zasługuje by żyć w ten sposób.
— W pewnym sensie, to jest moja wina. Nie powiedziałam mu całej prawdy. A potem nieco ją nagięłam. Myślę, że w pewnym momencie sam się zorientował, dlatego stracił do mnie pełne zaufanie. Ale… Nie boli mnie sam fakt zdrady. Ale to, że… Rose to moja siostra. Przed przymuszoną ucieczką byłyśmy naprawdę bardzo blisko. I nie spodziewałam się tego po niej — powiedziała, zupełnie odruchowo ściskając jego dłoń.
— Zdrada kogoś z rodziny jest wiele razy bardziej bolesna. Moja siostra i syn zmówili się przeciwko mnie i próbowali zabić. Raz im się nawet udało, a jednak tu jestem. Czasami musimy radzić sobie sami, ale zawsze warto mieć kogoś zaufanego. Możesz na mnie liczyć Śnieżko — uśmiechnął się i ucałował jej małą dłoń.
— Ojciec mojego pierwszego narzeczonego chciał mnie zabić. Macocha chciała mnie zabić. Krasnoludki chciały, abym zginęła w lesie po zjedzeniu jabłka… Nasze życia w stronach rodzinnych były do kitu — stwierdziła, ostrożnie wysuwając dłoń z jego uścisku. — Ale wiesz co? Zdradzę ci pewien sekret, Arturze — uśmiechnęła się nieco tajemniczo i nieco się nad nim pochyliła. — To ja zabiłam ich zabiłam. W sensie krasnali.
— Kto by pomyślał! Niby niewinna księżniczka, a takie brudy za uszami… Jak tak dalej pójdzie, to komuś będę musiał założyć kajdanki — zaśmiał się i w końcu wypił ostatni łyk piwa. O dziwo wcale nie było takie złe.
— Wszystkie winy ze stron rodzinnych po przyjęciu obywatelstwa w Fable zostają anulowane, więc nic z tego — uśmiechnęła się, po czym zmarszczyła lekko brwi. — Zaraz, masz syna z własną siostrą? Myślałam, że go po prostu adoptowałeś, czy coś.
— Świetny temat na rozmowę — ze skrępowania zaczął masować kark, bo trafiła w jeden z jego czułych punktów. — Nie wiedziałem, że to moja siostra, a dowiedziałem się o tym dopiero na ostatecznym polu bitwy. Nie uwierzysz, jak bardzo się zmieniła. Kiedyś była dobra, bo mnie w przeciwieństwie do ciebie, nie ciągnie do złego…
— Po pierwsze to obrzydliwie. Po drugie dobrze, że Mordred z wyglądu jest bardziej podobny do Morgany. Po trzecie, wcale mnie nie ciągnie do złego! I, gdybyś wiedział, dlaczego to zrobiłam, to jeszcze byś mi pomógł — stwierdziła, marszcząc lekko brwi. — I po czwarte… Fuj — mruknęła, krzywiąc się nieco zabawnie. Szturchnęła go lekko w ramię. Niestabilne siedzenie nie pomogło mu w utrzymaniu równowagi na dachu samochodu, bo już po chwili leżał w zaspie. Snow spojrzała na niego z góry i nagle parsknęła głośnym śmiechem. — Przyjdę po ciebie wiosną — oznajmiła, zeskakując z dachu. Skrzywiła się z bólu, ponieważ zapomniała o tej cholernej kostce i nie odwracając się za siebie, kuśtykając, udała się w kierunku głównego budynku, w którym miała sypialnię.
Czekała do późnych godzin nocnych, aby zrealizować swój jakże niecny plan. Pozwoliła sobie zaszaleć ten ostatni raz. Jutro wrócą do Nowego Jorku i wszystko wróci do normalności, a wydarzenia z Farmy z czasem przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kiedy w budynku zgasły wszystkie światła, ostrożnie i pomału opuściła swoją sypialnię. Podpierając się ściany, pokonała korytarz, aż w końcu wylądowała pod drzwiami do sypialni Artura. Upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, weszła cicho do środka.
Położyła się tuż za nim i od razu zakryła mu usta dłonią.
— Nie drzyj się tylko — mruknęła cicho. — Rose dała mi pokój za blisko swojego — powiedziała, jakby to miało tłumaczyć jej wizytę w jego łóżku. — I śpij już. Pamiętaj, że rano wyjeżdżamy — powiedziała i wtuliwszy policzek w jego plecy, zamknęła oczy. Artur w niedługim czasie prawdopodobnie pożałował tej nocnej wizyty, lecz przede wszystkim nie mógł wyjść z podziwu, jak ktoś tak chudy i kościsty jak Śnieżka może zajmować tyle miejsca w tak wielkim łóżku. Możliwe, że bardziej wyspałby się na podłodze niż w jednym łożu z księżniczką. Kiedy była zapakowana w śpiwór, przynajmniej tak się nie kręciła.
Nazajutrz Śnieżka obudziła się wypoczęta i w zadziwiająco dobrym humorze jako pierwsza. Wyszła z łóżka i nucąc pod nosem jakąś durną melodyjkę, pokuśtykała w kierunku okna. Otworzyła je na oścież, wpuszczając lodowate powietrze do środka. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy jakiś wróbel (czy inny ptak) usiadł jej na palcu. Pogłaskała go po łebku i odwróciła się, aby spojrzeć na swojego towarzysza.
— Nie wyspałeś się? — zapytała, marszcząc brwi ze zdziwienia, kiedy zobaczyła zmarnowanego posterunkowego.
— Dziwisz się? — przecierając jeszcze zmęczone oczy. — Wcześnie wstajesz, jak na kogoś, kto oberwał kiedyś klątwą snu.
— Moje wstawanie nie ma tu nic do rzeczy. Powinieneś obudzić się rześki i wypoczęty. A nieważne! Za godzinę wyruszamy, więc szybko się ogarnij.
— Daj mi dosłownie 15 minut — powiedział, wchodząc do łazienki i z lekkim śmiechem wymówił kolejne słowa — Zawsze możesz pomóc mi ratować Matkę Ziemię i dołączyć do mnie pod prysznicem.
Snow otworzyła lekko usta, wyraźnie zaskoczona, a siedzący na jej palcu ptak, uciekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz